30 marca 2021

Podaj cegłę...

 Sobota

Pogoda w sobotę 27 była taka sobie. Jeszcze w drodze mieliśmy nadzieje, że prognoza się nie sprawdzi i deszczu nie będzie. A jednak. Zaraz po wjeździe na działkę zaczęło padać, a potem wyszło słońce. I tak było niemal do końca dnia. Wiosenny krótki deszcz na zmianę ze słońcem i zachmurzeniem pozwolił jednak wykonać plan, czyli zrobić podmurówkę pod szopkę i toaletę. A na podmurówkę potrzebne były cegły. Cegły na naszej działce są różnej grubości, szerokości, a nawet ciężaru. Stare, nadpalone, wysłużone, ze śladami spracowanych rąk, są niemymi świadkami historii. Te ładniejsze i  nieuszkodzone odłożyliśmy na schodki. Nadkruszone  wybierałam z nasypu i zanosiłam na placyk budowy, czyli na starą betonową podłogę obory, bo tam będzie stać szopa. Resztą zajmował się Grzesiek. Pomiary, sznurkowe i ołówkowe oznakowania, paliki, ekierki, metrówka, poziomica poszła w ruch. Tak naprawdę samo lepienie cegły do cegły nie trwało długo. Gotowa zaprawa wymagała tylko wody i zamieszania. Czasochłonne były przygotowania. Ponieważ moja praca nie była tak zajmująca, mogłam poobserwować naturę. Uchwyciłam z łąki przed działką kilka fajnych obrazków. Chmura  niczym ślad parostatku  utrzymywała się nad Mlądzem do wieczora. Z niej tuż przed naszym wyjazdem poprószył delikatny śnieg. Na koniec zabezpieczyliśmy podmurówkę folią, aby deszcz nie rozmył zaprawy, co  przyczyniło się do ponownego przybycia na działkę w niedzielę. Trzeba było zdjąć folię, aby podmurówka dobrze schła. 





                                        

                                            

                                       

                                                                Widok na Tłoczynę


                                         

                                 Budynek przez łąkę. Piękny, choć zniszczony. Chyba nie jest zamieszkały. Nowy nabywca z pewnością "zaprzyjaźni się "z konserwatorem zabytków.                                            

Niedziela

Aby nie było zbyt monotonnie przemierzać tę samą drogę dwa dni pod rząd, zostawiliśmy auto za Gryfowem na parkingu pod Krzewami z Krzewia i dalej do Mlądza rowerami. Nudno nie było. Miały być boczne drogi, a były bezdroża i bagna.😀 W ten sposób objechaliśmy stawy Rębiszowskie. Z Rębiszowa drogą już nam znaną dotarliśmy do Mlądza. Było późne popołudnie pierwszego dnia po zmianie czasu na letni, więc z powrotem nie musieliśmy się spieszyć. Mieliśmy czas, aby podelektować się widokami gór Grzbietu Kamienickiego i poobserwować sarny, które podeszły pod działkę  przyglądając  się dwóm intruzom z ruin. Prawdopodobnie tutaj był kiedyś ich dom. W zaroślach przed  nami usłyszeliśmy bażanta. Lisy nie mają warunków do zamieszkania na podmokłym, gliniastym terenie, a więc bażanty mają tu święty spokój. Z kim dzielimy jeszcze działkę? Z padalcami. Kilka łypało na nas ze szczelin w kamieniach. Oj, nie mają teraz spokoju. Z czasem przyzwyczają się do nowych warunków. 




                                        

                                                                        Stawy Rębiszowskie



























16 marca 2021

O skrzacie Smaltku, co w Górze Prochowej mieszkał

 Bardzo dawno temu, w głębokiej, skalnej rozpadlinie góry Prochową zwanej, która w północną ścianę Grzbietu Kamienickiego się wciska, mieszkał mały skrzat Smaltek - dobry duszek małej, izerskiej wsi. Niewielki to był stworek. Wysoki na 8 może 10 cali. Ciałko jego było w  dziwnie chabrowym kolorze. Brodę miał czarną i połyskującą. Przesłaniała niemal całą drobną postać. Na głowie nieodzowny zielony, spiczasty kapelusz maskował jego obecność na łąkach, polach i leśnych mchach, gdzie często wylegiwał się w plamach ciepłego, letniego słońca. Spod kapelusza patrzyły na świat bystre, czarne, duże  oczy.

Często siadał Smaltek na skałce i obserwował z wysoka to, co działo się we wsi, która u stóp góry miała swój początek. A nie najlepiej się wiodło mieszkańcom. Ludzie żyli biednie, skromnie, bez żadnych nadziei na poprawę swojego losu. Wioska, wciśnięta w dolinę rzeczki nie miała warunków do tego, aby hodować duże zwierzęta czy uprawiać pole. Osada, na którą spoglądał Smaltek z góry, latem ożywała rozświetlona ciepłymi promieniami słońca. Od jesieni zaś do wiosny północne zbocze Grzbietu Kamienickiego skąpiło ludziom życiodajnego światła. W dolince panowała  cisza i szarość. Patrzył Smaltek i patrzył. Smutno mu było. Kochał tych ludzi za ich pracowitość i szlachetność. Dobrzy byli, pomagali sobie i nie narzekali na życie pozbawione kolorów i światła. Wiedzieli, że całkiem niedaleko, po drugiej stronie gór ludziom żyje się lepiej i dostatnio, a dzięki południowemu skłonowi stoków mają dużo słońca i ciepła nawet zimą. Świat cały tonie tam w różnorodności barw kwiatów, drzew, kamieni, skał i potoków. Mimo wszystko mieszkańcy wsi nie opuścili swoich osad nawet za cenę lepszego życia. Przyzwyczaili się do surowego klimatu i niedogodności spowodowanych brakiem słońca.

Smaltek, jak na skrzata opiekuna przystało, chciał pomóc ludziom w Przecznicy i poprawić ich los. 

 Kiedy słońce  powoli chowało się za grzbiety gór, wrócił do swojej skalnej jamy. Usiadł na kamieniu. Posmutniał, gdyż żaden pomysł nie przychodził mu do głowy. Po chwili smutek i bezradność przemieniły się złość. Skrzat skulił się w sobie i opuścił głowę. Podniósł leżący u jego nóg kamień i cisnął go mocno  o ścianę. Na skalnej ścianie zrobił się odprysk, który błyszczał w ostatnich promieniach zachodzącego słońca wpadającego do środka jego małego mieszkanka. U stóp również dostrzegł błyszczące kamyczki. Lśniły błękitem podobnym do toni wody morskiej, do nieba w słoneczny dzień. Podobały mu się te kamienie. Kolorem wyróżniały się na tle szarych skał. "A gdyby tak zdradzić swoje przypadkowe odkrycie mieszkańcom? Niech drążą korytarze, wydobywają kolorowe odłamki skalne i z ich błękitnego proszku czynią kolorowym cały świat dookoła. Niech zdobią nim naczynia, szklane kielichy i butle, barwią na kolor nieba  lniane tkaniny i ściany swoich domostw." Jak pomyślał, tak zrobił, a ponieważ nie chciał się ukazywać ludziom, musiał się sporo napracować. Całą noc kruszył kamieniami  ściany w Górze Prochowej i wynosił skalne odłamki na drogę. Ciężka to była praca, a jej efekty ledwo widoczne dla ludzi. Ciemnobłękitne okruchy kolorem chabry przypominające były raptem wielkości włoskiego orzecha. Za to dzięki krystalicznej, łupkowej  postaci połyskiwały w słońcu i to cieszyło skrzata. Kiedy nastał świt, Smaltek utrudzony pracą zasnął snem twardym na swym posłaniu zrobionym ze świerkowego chrustu i mchu. W tym czasie drogą tą przechodziły do miasteczka za górą dwie młode dziewczyny -  siostry - Ania i Marysia. Wyprawiły się wcześnie na targ. Śpiewały głośno radosne pieśni, a echo niosło ich głos po rozciągających się niżej polach młyńskiej wsi Mlądzem zwanej, aż po Wójtowy Potok. W koszach brzezinowych niosły domowe produkty: masło, jajka, miód i drobne bukieciki polnych kwiatów zebranych na łąkach górnej wsi. Nagle zamilkły. Nie mogły przejść obojętnie obok błyszczących kamyczków. Postawiły kosze na drodze i nazbierały kamieni tyle, ile udało się pomieścić w  lnianych serwetach przykrywających wcześniej kosze. Miały nadzieję, że może uda im się sprzedać znalezione świecidełka. Nie były to przecież zwykłe kamienie.

Nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy mieszkańców wioski, gdyby nie pewien wędrowiec i kupiec z krainy za Nysą. To on oglądając towary na targu przypadkowo dostrzegł rozłożone na serwetach  odłamki skalne. Znał się na kruszcach. Tam, skąd pochodził, wydobywano je drążąc w skałach ogromne korytarze.

Potem wszystko potoczyło się tak, jak sobie skrzat Smaltek zamarzył. Ludzie z Przecznicy pobudowali kopalnię i zaczęli wydobywać  prochowe "złoto". Poprawił się ich byt, chociaż musieli ciężko pracować. Wieś stała się znana nie tylko w okolicy, ale i w całym kraju. Kopalnia Anną- Marią została nazwana na pamiątkę sióstr, których kamienie wsi sławę przyniosły. Prochowe złoto dziwnym przypadkiem smaltą nazwano. Odtąd w kolorze królewskiego błękitu zdobiono tkaniny, naczynia i ściany chat, aby w szare, zimowe dni mieć namiastkę letniego nieba wokół.

Jeszcze dziś, w letni dzień nad strumieniem spotkać można małą, drobną istotkę w zielonym kapeluszu bardzo podobnym do liści dzikiego czosnku lub babki lancetowatej. Skrzat Smaltek w dalszym ciągu trzyma pieczę nad mieszkańcami, choć wie, że są szczęśliwi i zadowoleni z życia. W dalszym ciągu nawzajem sobie pomagają i słyną z gościnności. Jak niegdyś udostępniają  wędrowcom swoje domy na nocleg i są skorzy do rozmów między innymi o skrzacie Smaltku, który wcześnie rano wychodzi ze swojego domku pod Prochową, przechadza się tu i ówdzie podśpiewując radośnie. Jego śpiewu, niestety, nie da się usłyszeć. Zagłusza go szum Przecznickiego Potoku.

                                                                                                      

05 marca 2021

Faceliowy najlepszy w Mlądzu

 Co ma piernik do wiatraka? Czyli: Co robi Niedźwiedź z Radia 357 w Mlądzu? Okazuje się, że wypuszczając się w dzikie szlaki Gór Izerskich, zatrzymuje się czasami w Mlądzu, robi zdjęcia  (najwięcej z okolic  Baty) i delektuje się mlądzkim miodem faceliowym. W  rankingu wszystkich miodów ten zajmuje  miejsce trzecie. Trzeba zapytać pani Basi, kto we wsi sprzedaje miód. Koniecznie...Grzesiek jest  miodożercą, a na faceliowy trafiliśmy tylko raz. 

A ten "Gostek" w  poniedziałek pojedzie na Żoliborz. Niedźwiedzie i Miśki czują się w radiu najlepiej.  Oj, żeby tylko listonosz adresu nie pomylił.😄



Takiej zimy się nie spodziewaliśmy

Niedziela miała być niespieszna. Może spacer do lipy albo na Kufel. Zdarzyło się zupełnie odwrotnie. Od samego rana gdy tylko wyszło słońce,...