Bardzo dawno temu, w głębokiej, skalnej rozpadlinie góry Prochową zwanej, która w północną ścianę Grzbietu Kamienickiego się wciska, mieszkał mały skrzat Smaltek - dobry duszek małej, izerskiej wsi. Niewielki to był stworek. Wysoki na 8 może 10 cali. Ciałko jego było w dziwnie chabrowym kolorze. Brodę miał czarną i połyskującą. Przesłaniała niemal całą drobną postać. Na głowie nieodzowny zielony, spiczasty kapelusz maskował jego obecność na łąkach, polach i leśnych mchach, gdzie często wylegiwał się w plamach ciepłego, letniego słońca. Spod kapelusza patrzyły na świat bystre, czarne, duże oczy.
Często siadał Smaltek na skałce i obserwował z wysoka to, co działo się we wsi, która u stóp góry miała swój początek. A nie najlepiej się wiodło mieszkańcom. Ludzie żyli biednie, skromnie, bez żadnych nadziei na poprawę swojego losu. Wioska, wciśnięta w dolinę rzeczki nie miała warunków do tego, aby hodować duże zwierzęta czy uprawiać pole. Osada, na którą spoglądał Smaltek z góry, latem ożywała rozświetlona ciepłymi promieniami słońca. Od jesieni zaś do wiosny północne zbocze Grzbietu Kamienickiego skąpiło ludziom życiodajnego światła. W dolince panowała cisza i szarość. Patrzył Smaltek i patrzył. Smutno mu było. Kochał tych ludzi za ich pracowitość i szlachetność. Dobrzy byli, pomagali sobie i nie narzekali na życie pozbawione kolorów i światła. Wiedzieli, że całkiem niedaleko, po drugiej stronie gór ludziom żyje się lepiej i dostatnio, a dzięki południowemu skłonowi stoków mają dużo słońca i ciepła nawet zimą. Świat cały tonie tam w różnorodności barw kwiatów, drzew, kamieni, skał i potoków. Mimo wszystko mieszkańcy wsi nie opuścili swoich osad nawet za cenę lepszego życia. Przyzwyczaili się do surowego klimatu i niedogodności spowodowanych brakiem słońca.
Smaltek, jak na skrzata opiekuna przystało, chciał pomóc ludziom w Przecznicy i poprawić ich los.
Kiedy słońce powoli chowało się za grzbiety gór, wrócił do swojej skalnej jamy. Usiadł na kamieniu. Posmutniał, gdyż żaden pomysł nie przychodził mu do głowy. Po chwili smutek i bezradność przemieniły się złość. Skrzat skulił się w sobie i opuścił głowę. Podniósł leżący u jego nóg kamień i cisnął go mocno o ścianę. Na skalnej ścianie zrobił się odprysk, który błyszczał w ostatnich promieniach zachodzącego słońca wpadającego do środka jego małego mieszkanka. U stóp również dostrzegł błyszczące kamyczki. Lśniły błękitem podobnym do toni wody morskiej, do nieba w słoneczny dzień. Podobały mu się te kamienie. Kolorem wyróżniały się na tle szarych skał. "A gdyby tak zdradzić swoje przypadkowe odkrycie mieszkańcom? Niech drążą korytarze, wydobywają kolorowe odłamki skalne i z ich błękitnego proszku czynią kolorowym cały świat dookoła. Niech zdobią nim naczynia, szklane kielichy i butle, barwią na kolor nieba lniane tkaniny i ściany swoich domostw." Jak pomyślał, tak zrobił, a ponieważ nie chciał się ukazywać ludziom, musiał się sporo napracować. Całą noc kruszył kamieniami ściany w Górze Prochowej i wynosił skalne odłamki na drogę. Ciężka to była praca, a jej efekty ledwo widoczne dla ludzi. Ciemnobłękitne okruchy kolorem chabry przypominające były raptem wielkości włoskiego orzecha. Za to dzięki krystalicznej, łupkowej postaci połyskiwały w słońcu i to cieszyło skrzata. Kiedy nastał świt, Smaltek utrudzony pracą zasnął snem twardym na swym posłaniu zrobionym ze świerkowego chrustu i mchu. W tym czasie drogą tą przechodziły do miasteczka za górą dwie młode dziewczyny - siostry - Ania i Marysia. Wyprawiły się wcześnie na targ. Śpiewały głośno radosne pieśni, a echo niosło ich głos po rozciągających się niżej polach młyńskiej wsi Mlądzem zwanej, aż po Wójtowy Potok. W koszach brzezinowych niosły domowe produkty: masło, jajka, miód i drobne bukieciki polnych kwiatów zebranych na łąkach górnej wsi. Nagle zamilkły. Nie mogły przejść obojętnie obok błyszczących kamyczków. Postawiły kosze na drodze i nazbierały kamieni tyle, ile udało się pomieścić w lnianych serwetach przykrywających wcześniej kosze. Miały nadzieję, że może uda im się sprzedać znalezione świecidełka. Nie były to przecież zwykłe kamienie.
Nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy mieszkańców wioski, gdyby nie pewien wędrowiec i kupiec z krainy za Nysą. To on oglądając towary na targu przypadkowo dostrzegł rozłożone na serwetach odłamki skalne. Znał się na kruszcach. Tam, skąd pochodził, wydobywano je drążąc w skałach ogromne korytarze.
Potem wszystko potoczyło się tak, jak sobie skrzat Smaltek zamarzył. Ludzie z Przecznicy pobudowali kopalnię i zaczęli wydobywać prochowe "złoto". Poprawił się ich byt, chociaż musieli ciężko pracować. Wieś stała się znana nie tylko w okolicy, ale i w całym kraju. Kopalnia Anną- Marią została nazwana na pamiątkę sióstr, których kamienie wsi sławę przyniosły. Prochowe złoto dziwnym przypadkiem smaltą nazwano. Odtąd w kolorze królewskiego błękitu zdobiono tkaniny, naczynia i ściany chat, aby w szare, zimowe dni mieć namiastkę letniego nieba wokół.
Jeszcze dziś, w letni dzień nad strumieniem spotkać można małą, drobną istotkę w zielonym kapeluszu bardzo podobnym do liści dzikiego czosnku lub babki lancetowatej. Skrzat Smaltek w dalszym ciągu trzyma pieczę nad mieszkańcami, choć wie, że są szczęśliwi i zadowoleni z życia. W dalszym ciągu nawzajem sobie pomagają i słyną z gościnności. Jak niegdyś udostępniają wędrowcom swoje domy na nocleg i są skorzy do rozmów między innymi o skrzacie Smaltku, który wcześnie rano wychodzi ze swojego domku pod Prochową, przechadza się tu i ówdzie podśpiewując radośnie. Jego śpiewu, niestety, nie da się usłyszeć. Zagłusza go szum Przecznickiego Potoku.