Kolorowe szmatki, tasiemki, sznurki,wstążki, worek guzików- to skarby, które wykładałam z pudełka po butach na kuchenny stół. Miałam trzy albo cztery lata Siadałam na drewnianej ławce, a właściwie na motocyklowym siedzeniu, dzięki któremu przez kilka pierwszych lat życia mogłam patrzeć cokolwiek z góry na stół i nie zahaczać brodą o kant blatu. Obok mnie na poniemieckim drewnianym krześle z podłokietnikami siedziała babcia Natalia. Z wiklinowego koszyka wyciągała swoją robótkę i na kilka chwil odrywała się od codzienności gospodarskiego życia. Snuła opowieści o pięknej krainie, pełnej jezior, lasów, rzek i białych, letnich nocy, w której zostawiła najbliższych, a do której nie mogła powrócić. Radość przeplatała się w nich ze smutkiem wydarzeń wojennych. A dar do snucia barwnych opowieści babcia Natalia miała wielki...W trakcie opowiadanych historii pojawiały się krótkie przerwy. Co jakiś czas babcia zmieniała kolorowe nitki nowosolskiej muliny. Ożywiała w ten sposób grafitowe wzory na bieżnikach, obrusach, makatkach, serwetach. Haftowała najczęściej kwiaty, barwne liście, roślinne motywy. Każdy kwiatek, nawet jeśli się we wzorze powtarzał, był w innym kolorze. Róże, georginie, tulipany, tudzież inne kwiaty nieprzypominające tych z babcinego ogródka wyrastały na białym, lnianym płótnie.
Babcine robótki sprzed 40 lat
Przyglądałam się babcinej robótce i tak samo jak ona próbowałam tworzyć coś, co naśladowałoby rzeczywistość. Ze znoszonych i przykrótkich nogawek moich rajtuz wypychanych szmatkami i przewiązywanych tasiemką powstawały gałgankowe niby-lalki w kształcie dżdżownicy bądź duszki z oddzieloną od zwiewnej reszty kształtną głową. Igłą i nitką zaczęłam władać nieco później, kiedy babcia uważała, że jestem na tyle mądra, że nic złego sobie nie zrobię. Moja igiełka po skończonej robótce zawsze trafiała w filcową poduszeczkę i tam czekała do następnego razu. A kiedy pojęłam sztukę łączenia szmatek za pomocą prostego ściegu, zaczęłam odziewać moje lalki tak samo kolorowo, jak babcia kwiaty na lnianym obrusie. Im więcej barw, tym lepiej.
Dziś, dokładnie pół wieku później, kiedy dziergam kolejną lalkę w podarunku dla naszych małych gościń na Starych Żarnach i dobieram kolejne kolorki włóczki do sukienki lub włosów, uśmiecham się do siebie, bo już wiem: upodobanie do pstrokacizny odziedziczyłam po babci:) Takie geny😉Szkoda tylko, że obok mnie na fotelu bądź kanapie pochrapują psy zamiast wnucząt.
A co na to psycholog?
Różowiutka poniżej już niedługo pozna swoją właścicielkę🤗
A dla dorosłych Gości- pamiątkowy woreczek z lawendą z ogródka Cecylki.
💚
Ładne wzorki wymyślała Twoja Babcia Natalia.
OdpowiedzUsuńSkąd pochodziła, skoro wspominała białe noce? Mnie się kojarzą z St. Petersburgiem.
Napiszę i zobaczę, czy się opublikuje, parę wpisów temu się rozpisałam i wszystko znikło. Pozdrawiam.
Tak. Babcia urodziła się i wychowała pod Petersburgiem. Moje komentarze też znikają. Może to problem ze słabym zasięgiem jest? Pozdrawiam serdecznie.
UsuńU nas internet z kabla. I też dzieją się cuda. To bardziej sam Blogger, sądząc po uwagach innych użytkowników.
UsuńU mnie zdarza się, że komentarze z jakiegoś nieznanego powodu zamiast pod postem lądują w spamie. Polecam co jakiś czas sprawdzać folder spam.
UsuńFaktycznie. W spamie znalazłam dwa🙂
UsuńPiękne wspomnienia i pamiątki po babci Natalii. Pomysł na prezenciki świetny, osobiście uwielbiam takie gałgankowe i szydełkowe laleczki, maja niepowtarzalny urok. Pozdrawiam cieplutko :)
OdpowiedzUsuńTakie szydełkowe lale to świetna terapia. Biorę szydełko i ...zapominam o wszystkim dookoła. Czasami to się przydaje. Pewnie sama wiesz. Twoje szydełkowe zazdrostki to arcydzieła. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń