20 sierpnia 2023

Święto

 Dwa upalne dni w Mlądzu tym razem spędziliśmy bardzo leniwie. Żadnych spacerów po okolicy, wypraw w góry z podjazdem lub bez. Po prostu dwa dni byczenia się, z małą przerwą na pomoc przy organizacji wiejskiego festynu, który w tym roku przypadł na 19 sierpnia. Jak można spędzić czas na miejscu? Całkiem fajnie. Nawet naszym jorkiniom się podobało. Obserwacja nocnego nieba i wypatrywanie perseidów, moczenie się w Mrożynce, niespieszna kawa przed chatą i pod wierzbą. Takie nic, ale bardzo przyjemne🤗 świętowanie 33 rocznicy ślubu. Miejscówa świetna!💚🥰




                         Droga Mleczna















                                    


                                    ❤️





10 sierpnia 2023

Całkiem fajna doba

Są dni, kiedy czas przepływa mi przez palce i tak naprawdę nazajutrz trudno przypomnieć sobie jaki ślad, oprócz nowej zmarszczki i siwego włosa, pozostawił poprzedni dzień. Niby to człowiek się kręci, krząta, coś przestawi, coś zetrze, coś przeczyta. Ale działa tak, jak baletnica w pozytywce- mechanicznie i bezrefleksyjnie. Nie lubię takich dni...
Na szczęście jest takie miejsce, w którym czas płynie zupełnie inaczej. Bywamy  tam krótko, ale żyjemy intensywnie. Tak było i tym razem. Trafiła nam się całkiem fajna doba w Mlądzu i to przy niezbyt dobrej na początku pogodzie.



Do chatki przyjechaliśmy po południu. Trochę padało, bardziej wiało, ale to nic. Jak zwykle na początek rzut oka na nasz dookolny dobrostan. Potem kawa wypita jak zwykle z widokiem zasnutym nieco przez deszcz i chmury. Nie przeszkadzał nam ani wiatr, ani  fale w kubku, ani 
 mżawka. Kawa i ciasto kupione naprędce w popularnym markecie, pomimo sporej zawartości "E", smakowało wybornie. Po chwili do naszego ciut przyciasnego stolika dołączył Sąsiad ze swoimi gośćmi. Rzadko się widujemy, bo Sąsiad rzadko się w Mlądzu pojawia. Dlatego każde spotkanie z nim jest dla nas przyjemnością. 

Potem wzięliśmy się do roboty- każdy do swojej. Grzesiek ciął drewno na klocki do kozy, ja ogarniałam chałupkę, choć za wiele do ogarniania nie było. A wieczorem przy zachodzie słońca, pomimo ciemnych, ciężkich chmur wiszących nad Grzbietem wyszliśmy na prawie romantyczny spacer, podczas którego udało się zadowolić krokomierz. Co to jest te siedem tysięcy kroków? Jedna pętelka po Mlądzu, trochę kręcenia koło domu i gotowe. A żeby aż fanfary, confetti?? Przesada.




 Podczas spaceru było też łączenie ze znajomymi, którzy odpoczywają na Korczuli. Obiecali, że będą relacjonować fajne wycieczki po wyspie i słowa dotrzymują. Z samego oglądania zdjęć ciepło się robi, bo i my polubiliśmy Chorwację, zwłaszcza po sezonie.
Następnego dnia z samego rana padało nieustannie. Z kawą nie dało się wyjść na zewnątrz. Na Grzbiet spoglądaliśmy z okna. Ależ to było widowisko. Widok kipiących gór po deszczu i w jego trakcie to dla nas rzadkość. Przywykliśmy do otoczenia zamkniętego sosnowymi lasami. 


Zaraz po kawie zadzwoniła komórka. Zapowiedzieli się kolejni Sąsiedzi. Tym razem ci z lubuskiego. Na szczęście przestało padać. Wpadli do nas na 
chwilę z ciastem na kawę z widokiem, w drodze do Szklarskiej. Pogoda robiła się coraz lepsza. Nabraliśmy ochoty na wyjście w góry. Czekając na kolejnych  gości wzięliśmy się za czyszczenie skalniaka, na którym trawa zagłuszyła posadzone roślinki. Uporaliśmy się z robotą szybko. Po deszczu namokłe korzenie traw wychodziły z ziemi niemal bez użycia siły. 




Skalniak pojaśniał i w tym samym czasie przyjechali goście. Kolejna miła rozmowa, przekazanie pod opiekę domku i ... pomimo dość późnej pory, bo zrobiło się grubo po południu, ruszyliśmy w górki, a konkretnie na Sępią Górę. Zatrzymaliśmy się na chwilę w Gierczynie.




 Odwiedziliśmy groby ewangelickich mieszkańców wioski, o które po latach zatroszczyli się gierczynianie. Wpadliśmy po wodę do sklepu i podjechaliśmy do Kotliny pod Zamkową Górę, choć podjazdów, prawdę mówiąc, nie lubimy. Cudny był to spacerek. Zwłaszcza po kilkudniowym deszczu, który odświeżył powietrze i wydobył zapachy traw, ziół i drzew. 





Las przywitał nas kwitnącym żółto starcem, dziurawcem i wrotyczem, fioletowym dzwonkiem i różową naparstnicą, która powoli kończy tegoroczne występy.  




Poczęstował  malinami, jagodami i borówką. Wędrówkę wydłużaliśmy w czasie. I choć tę trasę w obie strony można pokonać w godzinę, nam zeszły dwie i pół. 






Na szczęście Sępia nie była w tym dniu oblegana, więc usiedliśmy na skale podziwiając widoki  te w dole i te nad nami, bo niebo z przycupniętymi na nim białymi, gęstymi obłokami było w tym dniu chyba piękniejsze od świeradowskiej doliny. Na powrót wybraliśmy dłuższą trasę. Do domu nam się nie spieszyło. Spacer po górskich szlakach, na których nie spotyka się gwarnych wycieczek to rarytas.Słońce było już nisko, kiedy wróciliśmy do auta. To była naprawdę fajna doba. No, może doba z małym hakiem🙂



02 sierpnia 2023

Takie geny😉

 
Kolorowe szmatki, tasiemki, sznurki,wstążki, worek guzików- to skarby, które wykładałam z pudełka po butach na kuchenny stół. Miałam trzy albo cztery lata  Siadałam na drewnianej ławce, a właściwie na motocyklowym siedzeniu, dzięki któremu przez kilka pierwszych lat życia mogłam patrzeć cokolwiek z góry na stół i nie zahaczać brodą o kant blatu. Obok mnie na poniemieckim drewnianym krześle z podłokietnikami siedziała babcia Natalia. Z wiklinowego koszyka wyciągała swoją robótkę i na kilka chwil odrywała się od codzienności gospodarskiego życia. Snuła opowieści o pięknej krainie, pełnej jezior, lasów, rzek i białych, letnich nocy, w której  zostawiła najbliższych, a do której nie mogła powrócić. Radość przeplatała się w nich ze smutkiem wydarzeń wojennych. A dar do snucia barwnych opowieści babcia Natalia miała wielki...W trakcie opowiadanych historii pojawiały się krótkie przerwy. Co jakiś czas babcia  zmieniała kolorowe nitki nowosolskiej muliny. Ożywiała w ten sposób  grafitowe wzory na bieżnikach, obrusach, makatkach, serwetach. Haftowała najczęściej kwiaty, barwne liście, roślinne motywy. Każdy kwiatek, nawet jeśli się we wzorze powtarzał, był w innym kolorze. Róże, georginie, tulipany, tudzież inne kwiaty nieprzypominające tych z babcinego ogródka wyrastały na białym, lnianym płótnie. 


     Babcine robótki sprzed 40 lat

Przyglądałam się babcinej  robótce i tak samo jak ona próbowałam tworzyć coś, co naśladowałoby rzeczywistość. Ze znoszonych i przykrótkich nogawek moich rajtuz wypychanych szmatkami i przewiązywanych tasiemką powstawały gałgankowe niby-lalki w kształcie dżdżownicy bądź duszki z oddzieloną od zwiewnej reszty kształtną głową. Igłą i nitką zaczęłam władać nieco później, kiedy babcia uważała, że jestem na tyle mądra, że nic złego sobie nie zrobię. Moja igiełka po skończonej robótce zawsze trafiała w filcową poduszeczkę i tam czekała do następnego razu. A kiedy pojęłam sztukę łączenia szmatek za pomocą prostego ściegu, zaczęłam odziewać moje lalki tak samo kolorowo, jak babcia kwiaty na lnianym obrusie. Im więcej barw, tym lepiej. 
Dziś, dokładnie pół wieku później, kiedy dziergam kolejną lalkę w podarunku dla naszych małych gościń na Starych Żarnach i dobieram kolejne kolorki włóczki do  sukienki lub włosów, uśmiecham się do siebie, bo już wiem:  upodobanie do pstrokacizny odziedziczyłam po babci:) Takie geny😉Szkoda tylko, że obok mnie na fotelu bądź kanapie pochrapują psy zamiast wnucząt. 
  A co na to psycholog?




Różowiutka poniżej już niedługo pozna swoją właścicielkę🤗



A dla dorosłych Gości- pamiątkowy woreczek z lawendą z ogródka Cecylki. 

💚









Takiej zimy się nie spodziewaliśmy

Niedziela miała być niespieszna. Może spacer do lipy albo na Kufel. Zdarzyło się zupełnie odwrotnie. Od samego rana gdy tylko wyszło słońce,...