18 listopada 2023

Rowerem do Parku Mużakowskiego

 Park Mużakowski często jest celem naszych wypraw rowerowych. Zwykle odwiedzamy go wiosną w porze kwitnienia rododendronów i magnolii. Nigdy jesienią. Aż do wczoraj.

  Wczesny ranek za oknem nie zapowiadał dobrej pogody. Gęste, ciężkie chmury całkowicie zasłaniały niebo. Gdy ruszaliśmy do  Przewozu zaczęło nawet padać. Moment zawahania i ...  odwrotu nie było. Herbata, kawa, kanapki w plecaku. Rowery ciężkie jak diabli na haku, no i my termicznie ubrani, coby w kolanka zimno nie było. Tuż za mostem na Nysie w Podrosche przywitała nas niemiecka policja. Nie byli jednak zainteresowani kontrolą rowerzystów z Polski. Zaparkowaliśmy auto zaraz za policajami. Wyprzęgliśmy rowery, wpięliśmy sakwy i ruszyliśmy na najpiękniejszy według nas ( pomijając włosko- słoweńsko- chorwacką Parenzanę) najwygodniejszy i bardzo przyjazny szlak rowerowy Oder- Neise liczący ponad 600 kilometrów.







W drodze do Bad Muskau zrobiliśmy sobie trzy przystanki. Pierwszy już za Werdeck na posiłek pod nową wiatą, drugi przy byłej skoczni narciarskiej w Skerbersdorf i trzeci,tradycyjnie, na przystani kajakowej w Sagar.




Stąd mieliśmy tylko kilka kilometrów do Parku Mużakowskiego,  który, ponad 200 lat wstecz, z wielkim rozmachem urządził hrabia Puckler przedłużając salony na 700 hektarowej posiadłości odziedziczonej po rodzicach.








Park urządzony w angielskim stylu rozciąga się po obu stronach Nysy Łużyckiej. W części niemieckiej znajdują się zabudowania zamkowe: Nowy Zamek- najbardziej okazały, Stary Zamek, zabudowania folwarczne, oranżerie i szklarnie. Było zadziwiająco spokojnie i pusto, jak nigdy. A bywają dni, że przejazd rowerem po alejach, nawet dla nich przeznaczonych, jest niemożliwy ze względu na tłumy turystów. Mogliśmy delektować się wdziękami przyrody do woli i robić zdjęcia bez skrępowania, że ktoś nagle wejdzie w kadr. Najpierw pokręciliśmy się przy zamku, wspominając ostatnią wizytę, kiedy to zalegliśmy sobie w słoneczku na leżakach poustawianych wśród tulipanowych alejek. Na schodach nikogusieńko. 




Potem przejechaliśmy do części północnej, nad kanał z zawieszonymi na nim kilkoma malowniczymi mostkami. Cudownie i pusto. Tu oprócz rododendronów zachwycają egzotyką dwustuletnie drzewa: klony, buki, cyprysiki, tulipanowce, a także okazałe dęby.











Na jednej z ławek wypiliśmy kawę polując na słońce, wpadające co jakiś czas na krótko w dziury pomiędzy chmurami.





 W części polskiej zaś po przejechaniu mostu na Nysie




 wdrapaliśmy się do  Kamienia Pucklera znajdującego się na wysokim brzegu starego koryta Nysy.




 Stąd też podziwialiśmy malowniczą dolinę zmieniającą się co rusz za sprawą filtrowanych przez chmury słonecznych promieni.




Park w jesiennym przebraniu wydał mi się równie piękny jak wiosną podczas kwitnienia rododendronów i tulipanów. Może nawet bardziej? W każdym razie nostalgicznie nastrajał, prowokował do zadumy, co było celowym zabiegiem jego twórcy: poruszyć, zrobić wrażenie, zadziwić. Podobnie też żył hrabia Puckler - zadziwiał, ale i budził kontrowersje, a nawet szokował. Dziś przeczytałam jego historię, czego żałuję, ale nie mnie go oceniać... Może byłoby lepiej napawać się urokami tego miejsca nie znając przeszłości i nie mając świadomości, że tymi samymi ścieżkami przechadzała się mała Etiopka Machbuba?

Stojąc przy Kamieniu hrabiego zorientowaliśmy się, że pora wracać. Zbliżała się piętnasta, a w planie był jeszcze obiad i powrót tym samym szlakiem do Podrosche. Na trasę wróciliśmy mostem dawnej kolei prowadzącej do kopalni węgla brunatnego Babina.





Na parking dotarliśmy po zachodzie.

Wycieczka rowerowa jak na  listopad pod każdym względem bardzo udana. 
A osiągi? 54 km na liczniku, 2,5 godziny na siodle. A ile kalorii straconych? Pewnie niewiele. Od kiedy przesiadłam się na model  z elektrycznym wspomaganiem, mam wyrzuty sumienia. Grzesiek myśli inaczej - "Dłużej jedziesz, więcej widzisz" i przede wszystkim przy podjazdach kolana mniej  bolą. Chyba ma rację. A bywało, że i sto dwadzieścia na dzień człowiek nakręcił własnym napędem. No cóż, młodość nie wieczność.😔

























11 listopada 2023

"Kwiśnięci", czyli wpis lokalniepatriotyczny na czas świętolistopadowy🙃

  Od źródeł do ujścia, od początku i do końca, myślę, naszego życia jesteśmy w czułym związku z Kwisą. Rzec by można inaczej i bez przesady- jesteśmy zdrowo kwiśnięci. Wczorajszy spacer jej dzikim brzegiem w górnym biegu, od Poidła do Leśnego Wodospadu i z powrotem z przeprawą w bród właśnie mi to uświadomił.








 Puściliśmy w nią korzenie 31 lat temu, kiedy zaraz po studiach pedagogicznych dostaliśmy pracę w wiejskiej szkółce i małe mieszkanko na poddaszu domu, w którym, wedle opowieści miejscowych, straszy. Wioseczka mała, przypoligonowa, ostatnia w zawiłej trasie Kwisy, tuż przed jej złączeniem z Bobrem.

 Jeszcze wcześniej, małego Grzesia i jego braci  nad Kwisę nowym trabantem przywozili z Żagania rodzice. Po piętnastu latach mieszkania w domu, w którym ani razu nas nie postraszyło, zapuściliśmy się w nią jeszcze głębiej budując domek w pobliżu jej brzegu.  W niej hartowali  się trzej nasi synowie rozpoczynając (o zgrozo!) kąpiele wraz z nadejściem wiosny. Po niej spływali pontonem i na oponach, a potem dwa kilometry taszczyli "sprzęt" do domu. W niej nasz ośmioletni Nodi, który chciał być wędkarzem, złowił pierwszą rybę i z przerażeniem prosił brata o odczepienie haczyka, aby jak najprędzej  zwrócić jej wolność. W niej morsował Kajo, szukając sposobu na przejściowe kłopoty. Nad nią spotykaliśmy się tłumnie ze znajomymi przy ognisku i piwie. Puszczaliśmy przy ognisku  wianki w noc świętojańską. Nad jej brzegiem wydreptaliśmy przez lata setki kilometrów obserwując zmieniający się nurt. 



Dziś na skleconej przez Grzesia kilka lat temu ławeczce nad Kwisą za domem przesiadujemy szukając ochłody w upalne letnie dni, obserwując bobry i ważki, śledząc  zimorodka, patrząc codziennie na zmieniające się jej przyodzienie, wdychając wilgotną słodko- błotną woń, witając kajakarzy zaskoczonych niekiedy moim pidżamowo- koszulowym strojem. 




Tu Kwisa kończy swój bieg i zasila Bóbr





Pokochaliśmy ją z wzajemnością. My jej uważność i cześć, ona nam energię i siłę. Pierzemy w jej wodach troski, kłopoty, problemy i wracamy do domu z umysłem pachnącym świeżością.  Rzeka oczyszcza ze złych emocji, skupiając uwagę na chwili. Skłania do refleksji. 

Niektóre z nadkwisańskich rytuałów wciąż trwają. Inne  są nie do powtórzenia. Przemknęły z nurtem rzeki, ale wryły się w pamięć głęboko tak jak przez wieki rzeka w koryto, które odwiedzamy codziennie  spacerując z psami. 

I to: "przez  wieki" też często zaprząta głowę. Co pamiętają stare dęby na wale? Zarośnięta aleja, która przed laty łączyła wieś z miastem? Ruiny folwarku tuż nad urwiskiem? Czy willi Rosa  z przepięknym widokiem na rzekę i most?




A co zapamięta kilka spróchniałych dębowych desek nad brzegiem Kwisy za kilkadziesiąt lat?

...Kwisa ma nad nami przewagę...

Takiej zimy się nie spodziewaliśmy

Niedziela miała być niespieszna. Może spacer do lipy albo na Kufel. Zdarzyło się zupełnie odwrotnie. Od samego rana gdy tylko wyszło słońce,...