12 stycznia 2021

Sępia Góra po 25 latach

 Sepią Górę zawsze traktowaliśmy po macoszemu. Zawsze były ważniejsze i piękniejsze miejsca do zobaczenia. Gnało nas bardziej na południe - Polana Izerska, Chatka Górzystów, Orle, czeska Jizerka - bo i widoki piękne, i ból w nogach po długiej wędrówce poczuć można. A wyprawa na Sępią Górę ze Świeradowa, to żaden wysiłek. Ot, taki sobie spacer, po którym z pewnością nie pada się na "ryj", co bardzo lubimy. Tak myśleliśmy aż do wczoraj, kiedy to w piękny, zimowy (jak się okazało)  dzień  obraliśmy ją sobie za cel naszej wędrówki. Samochód zaparkowaliśmy na najdroższym parkingu świata, czyli na naszej działce, pokręciliśmy się po "włościach", zajrzeliśmy do studni, nie wiem, po co, cyknęliśmy kilka fotek i  ruszyliśmy w drogę.

Najdroższy parking świata

Widok z działki na Tłoczynę

Mrożynka 

                                                      Działka zimą - w tle po prawej Sępia Góra
                                       
Wąskimi  dróżkami Mlądza doszliśmy do stadniny koni, potem szosą dotarliśmy do pierwszych zabudowań  Gierczyna. Przecięliśmy stary trakt łączący dawno temu Jelenią Górę z łużycką Żytawą (Zittau).  Przez wieś historycznie związaną z górnictwem i wydobyciem kruszców  przeprowadził nas zielony szlak i nim dotarliśmy do wypłaszczenia nad Kotliną. Widok z tego miejsca, podobnie jak i  ze szlaku nad wsią przepiękny! 
Widok na Gierczyn 
 Kufel z  oślimi łączkami i ani jednego dziecka na saneczkach

Patrząc na wschód pod nogami mieliśmy Gierczyn wciśnięty w dolinkę wyrzeźbioną przez potok Czarnotka. Wyżej ośnieżone zbocza Kufla poprzecinane poprzecznymi  wstęgami lasu. Na północ roztaczał się widok na Pogórze Izerskie - od Giebułtowa, Mirska aż po Grudzę na pierwszym planie. Dalej od lewej widoczny Gryfów, wzgórze z kaplicą św. Anny, ruiny zamku Gryf, Proszówka, Młyńsko. Gdzieś daleko na północnym wschodzie z Gór Kaczawskich wyrastała charakterystyczna, stożkowa Ostrzyca Proboszczowicka. Było to miejsce, w którym, mimo zimnego wiatru, spędziliśmy kilkanaście minut. Z czerwonymi polikami i przemarzniętymi dłońmi, bo przecież zdjęć w rękawicach zrobić się nie da, ruszyliśmy w drogę - piękną, ośnieżoną, otoczoną przytulonymi do niej świerkami, które czasami przybierały ludzkie kształty.


                   Izeria czy Syberia to ? 😀

 Po drodze mijaliśmy kolejne stacje kamiennej drogi krzyżowej, aż doszliśmy do stacji XIV. 
Kilkanaście metrów dalej wyłonił się  Szczyt Sępiej znajdujący się na (nomen omen) Białym Kamieniu. 

Wyglądał zjawiskowo. Powitał nas mroźnym, południowym wiatrem. Słońce od czasu do czasu przesłaniały chmury. Ale widok  był wart trudu wyprawy. 
Widok na Świeradów Zdrój

Kierunek - północ 

W dole  cały Świeradów, a nad nim górujący Stóg Izerski, dalej Smrek i  Czerniawska Kopa. Nad pasmem Wysokiego Grzbietu wisiały ciężkie, ciemne chmury, ale na szczęście nie przesłaniały szczytów. Nie mogliśmy oderwać oczu od widoków. Pomiędzy oblodzonymi gałązkami można było zobaczyć wsie przyrośnięte do północnej strony Grzbietu Kamienickiego. 




Mlądz też gdzieś tam był w ogonie Przecznicy. Na Sępiej Górze byłam drugi raz, ale wtedy, czyli jakieś 25  lat temu nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Może zima odkrywa to, co przesłania lato? A może po tylu latach, wbrew temu, co stwierdził okulista, mój wzrok się wyostrzył?😊😉 W każdym bądź razie przyjdziemy tu wiosną i sprawdzimy. Grzegorz ma podobne odczucia. Nasyceni widokami przypomnieliśmy sobie o... ssaniu w żołądku, czyli gorącej kawie, herbacie i "niedobrym" jabłeczniku z kremem karpatkowym.  Kofeiną i cukrem musieliśmy podładować bateryjki, bo przed nami jeszcze droga powrotna, czyli  około 10 km do zrobienia.


 Grześ mimo późnej pory, zmienił trasę, bo zamarzył sobie wejść na Wysoką. Miał nadzieję, że uda się zobaczyć Karkonosze. Śnieg na drodze nie był ubity.  Buty zapadały się w miękki puch. Mimo to dotarliśmy, a właściwie przeszliśmy obok Wysokiej, którą porastały młodziutkie sosny. Szlak od samego szczytu oddalony był o 100, może 150 metrów. Ale półmetrowa pierzyna śnieżna utrudniała dojście. Tak więc i tutaj musimy wrócić, kiedy zejdą śniegi. Zawróciliśmy więc i przyspieszyliśmy tempo. Za pół godziny zachodziło słońce, a my prawdopodobnie zgubiliśmy szlak.


 Ale jak tu się nie pogubić, skoro tyle tu dróg. W pewnym momencie stanęliśmy na rozdrożu, z którego rozchodziło się pięć bieluśkich, mniej lub więcej wydeptanych ścieżek. Uff. Udało się, pomyślałam, kiedy  kolejny raz dochodziliśmy do  Radoszkowa. Pogubiliśmy się, ale tylko troszkę, nie napotkaliśmy wilka, który grasuje po Izerach, nie spadło na nas żadne drzewo podczas mocnego wiatru, nie odmroziliśmy rąk mimo częstego korzystania z aparatu i komórki. A najważniejsze, że się podobało i, że  nie otarliśmy się o dzikie tłumy turystów, których pomimo pandemii ponoć pełno w Świeradowie i pobliskich kurortach. Powoli zapadał zmrok. Kiedy dotarliśmy na działkę, było już ciemno. Ale i tak dzień jest już dłuższy.😊


09 stycznia 2021

Historia z Izerami stara jak świat :))

Odgrzebane w pudłach stare czarno-białe zdjęcia mówią same za siebie.




Bohater pierwszego planu na pierwszych dwóch fotografiach- Grześ 😊

Bohaterowie pierwszoplanowi na zdjęciu trzecim: Gitara i nieodzowne w tamtych czasach  -wyeksponowane bądź pod swetrami -Flanelowe Koszule 😊


Miejsce akcji: Schronisko na Stogu Izerskim

Czas akcji: zima 1986 rok 

Organizator: PTTK Żagań

Przebieg zdarzeń:

 Dzień 1: Żagań - Szklarska Poręba Dolna ( pewnie z przesiadką w Gryfowie)                             Wędrówka zaśnieżonym czerwonym szlakiem ze Szklarskiej Poręby przez Wysoki Kamień (schroniska jeszcze nie było), Kopalnię Kwarcu "Stanisław", Polanę Izerską do schroniska na Stogu Izerskim

Dzień 2: Zejście do Czerniawy. Powrót koleją z Czerniawy (dziś odcinek Czerniawa -Mirsk - Gryfów nieczynny ) do Żagania.

Taki był początek Izerskiej Fanaberii. Potem kilkadziesiąt innych wypraw na te same szlaki w różnym towarzystwie i miejscu noclegowym: najczęściej nieistniejącej TEWIE przy ulicy Podgórnej w Świeradowie, agroturystyce u Poniatowskich  i w przemiłym Antoniowie, skąd już niedaleko do Mlądza i źródeł Wojtówki (przez kilka lat po wojnie taką nazwę nosiła Mrożynka).

03 stycznia 2021

"I gitara". Komentarz architekta - amatora.

 "I gitara" - napisał Grzesiek na blogu, kiedy poprosiłam go  o wklejenie rzutów zaprojektowanej chatki i krótki post.😀 Po prostu człowiek wielkich czynów! 😍








Mniej więcej tak  ma wyglądać chatka  Izerskiej Fanaberii. W projekcie nieco inna niż by się chciało kolorystyka elewacji i dachu, kształt okien.  Komin zaplanowany na północnej ściance. Na starych fundamentach zostało trochę miejsca na taras.
Jakie plany na przyszłość?
 Grzesiek niecierpliwie czeka na wiosnę. Co było można zrobić zimą, już zrobione. A więc podpisana umowa z dostawcą energii, zgłoszona budowa domu, zrobiony wstępny projekt chatki. W tak zwanym międzyczasie zaliczyliśmy Tłoczynę i Kamienicę😉😊 Wiosną trzeba zwieźć szopkę i toaletę, oczyścić studnię, postarać się o skrzynkę do przyłączenia prądu, potem rozłożyć obóz i powoli stawiać drewniany szkielet budynku. Taki plan Grzegorza. Ja na razie  dokumentuję realizację projektu  i  wrzucam posty na bloga. To sprawia radość mojemu Budowniczemu.💪 Wiosną czeka na mnie hałda ziemi, kamieni i cegieł wybranych z wnętrza ruin. Trzeba je przebrać i zrobić skalniak przy fundamentach. Trzeba też pomyśleć o jakiejś kuchni polowej.  Bushcraft 😊. Ciepłe posiłki muszą być. O kawie nawet nie wspomnę. No i spać też gdzieś będzie trzeba. Mobilna sypialnia w Fordzie Galaxy z funkcją: spanie będzie najlepsza. Przetestowaliśmy ją  nie raz w podróży do Chorwacji. 
I tak w skrócie rysuje się plan na rok 2021. Co z tego wyniknie? Czas pokaże. 


Kamienica po raz pierwszy, czyli ciąg dalszy oswajania Kamienickiego Grzbietu

Skoro (na razie marzeniami) wiążemy się z Mrożynką (dawniej Wójtówką), wypadałoby poznać miejsca, w których potok bierze swój początek. Spacer na Grzbiet Kamienicki korcił nas od dłuższego czasu. Tutaj nas jeszcze nie było. I tak tydzień temu zaliczyliśmy Jelenie Skały i Tłoczynę, a wczoraj Kamienicę (973 m npm.) - najwyższy szczyt Grzbietu Kamienickiego należącego do Gór Izerskich. Wędrówkę zaczęliśmy od Przecznicy.  Podczas spaceru zdążyliśmy utrwalić w aparacie kilka zrujnowanych przydrożnych domostw, w których jeszcze kilkadziesiąt lat temu tętniło życie. 



Studnia jakich wiele w okolicy



Kolejna studnia z krystalicznie czystą wodą


Zdążyliśmy - zanim ślad po nich zaginie, a wiosna przesłoni to, co teraz rzuca się w oczy. Przykre te widoki. Przypominają, że "wszystko ma swój czas i przychodzi kres na kres"... Ale ponieważ my  "jeszcze w zielone gramy", tuż za wsią  porzuciliśmy myśli  o przemijaniu i popędziliśmy na Kamienicę.

 W tle Kamienica z widoczną ścieżką na szczyt

 To znaczy Grzesiek popędził, bo plan był taki, żeby na szczycie wypić kawę i zjeść sylwestrowe wafle. Ja zostałam z tyłu. Wcale nie dlatego, że nie lubię kawy... Podejście nie było łatwe. Gdzieniegdzie na starym  asfalcie był lód. A dróżka na Kamienicę - ostatni odcinek drogi - pięła się wysoko zaśnieżoną, prawie niewydeptaną  przecinką.


 Na szlaku nikogusieńko. Dopiero na Kamienicy minęliśmy się z grupką ludzi.  Widoków ze szczytu wprawdzie nie było (warunki pogodowe i trekkingowe niezbyt korzystne). Gęste chmury przetaczały się przez górę zasłaniając widok na Pogórze Izerskie z jednej i Wysoki Grzbiet z drugiej strony. Ale ciepła kawka i coś słodkiego na ząb zrekompensowały krótkie horyzonty.



 I tak warto było. Kamienica oswojona .Wrócimy tu wiosną. 

Takiej zimy się nie spodziewaliśmy

Niedziela miała być niespieszna. Może spacer do lipy albo na Kufel. Zdarzyło się zupełnie odwrotnie. Od samego rana gdy tylko wyszło słońce,...