Marzą Wam się Bieszczady? Takie sprzed lat? Opustoszałe? Spokojne? Bezludne? Zaproponuję Wam wycieczkę spod naszej chatki, na ścieżkach której nie spotkacie turystów, śmieci, higienicznych chusteczek. Mało tego: nie wydacie ani grosza na drogie piwo w schronisku i nie zrobicie ani jednego banalnego zdjęcia z popularnym widokiem kojarzącym się z Izerami. Jeśli nie zachęciłam, to szkoda czasu na czytanie. A jeżeli chcecie poznać dzikość Gór Izerskich w ich przedsionku i musnąć co nieco przeszłości, zapraszam.🤗
Na wędrówkę wyruszyliśmy popołudniową porą, bo z dojazdem do Mlądza trochę nam zeszło. Miał być rodzinny dzień gospodarczy, a wyszła rodzinna wycieczka i to w dodatku w większości nieznanymi dróżkami, bezdrożami i leśnymi oddziałami. Ciekawe takie wyprawy, bo nigdy nie wiadomo, na co po drodze natknąć się można.
Wyruszyliśmy spod domku w stronę wiejskiej świetlicy i dalej asfaltem do ledwo widocznej drogi prowadzącej najpierw do działki i dalej do lasu. Minęliśmy rów, a potem skręciliśmy w lewo w młaką, leśną drogę, którą dotarliśmy na łąkę.
Doszliśmy do szosy, przecięliśmy ją, by wspiąć się w końcu na Prochową i dotrzeć do XVII- wiecznej kopalni Fryderyk Wilhelm, w której eksploatowano kobalt.
Stanowisko znajduje się na szlaku byłego górnictwa kruszców. Szlakiem tym można dotrzeć do Krobicy, gdzie znajduje się ciekawa atrakcja regionu - Kopalnia św. Jan czyli podziemna trasa turystyczna. My natomiast nie mieliśmy zbyt wiele czasu na wędrówkę.
Ograniczyliśmy się do Blizbora. Skorzystaliśmy ze szlaku górniczego tylko do skrzyżowania z drogą na Kufel. Wcześniej przystanęliśmy na chwilę na skraju górnego Gierczyna, aby spojrzeć w dół na rozległy teren śląsko - łużycki, gdzie na styku nieba i ziemi, czyli w odległości niecałych 100 kilometrów, nad Kwisą znajduje się nasz dom, a przy nim czarny kot, który został sam. Droga szutrowa pięła się delikatnie w górę. Po kilometrze skręciliśmy w prawo w nieoznakowaną, koleinową ścieżkę, która służy, mam wrażenie, tylko pracownikom leśnym. 100 metrów dalej znów skręciliśmy w prawo. Las po pewnym czasie zaczął rzednąć. Po lewej, za drzewami widać było zarys szczytów. Zeszliśmy ze ścieżki. Kamienie na zboczu Blizbora wyłożone miękką wykładziną z mchu sprawiały, że szło się całkiem przyjemnie. Odpoczęliśmy w miejscu najbardziej odkrytym. Zielone gołoborze zapraszało w gościnę. W tym zacisznym miejscu przypomniały nam się się homonim o przodkach "co to na mchu jadali". Jakże nie spróbować takiego ucztowania🤗
Zjedliśmy, co było w plecaku. Popiliśmy ciepłą, korzenną herbatą, posiedzieliśmy czerpiąc energię z miejsca i zachciało nam się wejść na górę, którą mieliśmy na wyciągnięcie ręki, czyli na Wysoką (albo Niedźwiednik w zależności od mapy). Tą samą trasą wróciliśmy do szutrowego szlaku.
Przecięliśmy Modrzewiową Drogę i doszliśmy na krzyżówkę pięciu dróg. Wybraliśmy oznakowany niebieski szlak prowadzący na Sępią Górę. Przy młodniku zboczyliśmy ze ścieżki i odtąd kierowaliśmy się na tak zwanego czuja. Po pierwsze widoki, po drugie azymut. Nie było trudno. Chatkę widać było z Wysokiej doskonale.
Dokładnie tam!
Kilka lat temu wichura częściowo złamała, w większości powyrywała z korzeniami smreki na szczycie góry. Pozostałości wiatrołomów tworzą niesamowite kształty, poprzez które odkrywa się przepiękny widok na dolinę górniczej niegdyś osady i okoliczne wioski, w tym na naszą chatkę, którą wypatrzył przewodnik😉. Z drugiej strony góry, zanim wyrośnie las, dojrzeć można Karkonosze. Teraz pokryte są jeszcze śniegiem.
Pewnie rozgościlibyśmy się dłużej, ale miało się ku zachodowi, więc trzeba było schodzić. Nie szukaliśmy dróg. Kierowaliśmy się po bezdrożach prosto w dół zboczem Wysokiej, potem granicą leśnych oddziałów. Po drodze natknęliśmy się na kamienne murki, nie do końca wiadomego pochodzenia, takie same, jak nad Kopańcem i Chromem.😯Joanici? Walonowie? Czy po prostu pasterze? A może całkiem inna historia? Ciekawe.
Do wsi było już blisko. Zanim jednak weszliśmy na asfalt, podelektowałam się uroczym, sielskim, izerskim zakątkiem wcisniętym w zbocze Blizbora, Wysokiej i Zamkowej od zachodu. Z rumowisk dawnych domostw zapachniało przeszłością. Pięknie tu się żyło, choć z pewnością niełatwo.
O zmroku drogą wzdłuż Czarnotki, a potem szosą w kierunku Baty powoli wracaliśmy do Mlądza. Kolejna, piękna wyprawa. Jeśli ktoś myśli, że nie ma już pustych, bezludnych gór, jest w błędzie.
A co z dniem gospodarczym? Odbył się dzień później zgodnie z powiedzeniem" Co masz zrobić dziś, zrób jutro". Czy jakoś tak.😀