03 października 2020

Ale młyn! Czyli jak to z Mlądzem było.


 W słoneczny sierpniowy dzień 2019 roku wracając ze Świeradowa, trafiliśmy do Mlądza. Nieprzypadkowo zresztą. W ogłoszeniach internetowych znaleźliśmy ofertę sprzedaży działki u podnóża Gór Izerskich. Działka duża, porośnięta starodrzewiem w sąsiedztwie trzech pozostałych. Niebrzydka, ale do "łał!" trochę jej brakowało, więc dużego wrażenia nie zrobiła. Natomiast miejscowość i owszem. Rozproszone domy położone przy kilku wąskich, asfaltowych uliczkach, które  wymuszają skinienie głowy na  "dzień dobry" podczas mijania. Rozległe łąki pagórków i dolin  z widokiem na  Pasmo Grzbietu Kamienickiego, szemrzący strumień i... cisza... Ani odgłosów poligonu, ani warczącej trzebowskiej fabryki domów, ani dudnienia samochodów, ani sklepu.  Czyli totalna dziura. Super!!! To coś dla nas. Tu chcemy być. Takiego miejsca szukaliśmy. No ale skąd wziąć kawałek ziemi? W ofercie były tylko te.

"Koniec języka za przewodnika", co też nie było łatwe, bo wieś słabo zaludniona. Po pewnym czasie na podwórzu przy zaprzężonej furmance stał gospodarz, który od czasu do czasu łypał na nas okiem, spodziewając się, że będziemy pytać o drogę. Zapytaliśmy go jednak o grunty na sprzedaż. Starszy Pan ubrany w niedzielną koszulę i spodnie z wygładzonym kantem szczególnie na kolanach skinął głową w kierunku strumienia znajdującego się nieopodal.

-Tam idźcie. Za drogą na gruzach do niedawna stała tablica z numerem telefonu. Może jeszcze tam jest. Drogo chcą. Ludzi nie widać. - powiedział oszczędzając słowa.

 Faktycznie, miejsce przepiękne. Zielona przestrzeń w stronę południową ograniczona widokiem na Grzbiet Kamienicki z Sępią Górą,  a dalej Stóg  Izerski. Po przeciwnej stronie strumień. Od wschodu i zachodu łąka. Obrazek częściowo jak ze "Stepów Akermańskich"😉. Pośrodku, w miejscu, gdzie kiedyś stał dom, rozgościła się bujna roślinność. Miejsce nas urzekło. Brodząc w gęstej trawie znaleźliśmy to, o czym mówił sąsiad zza drogi - spory kawałek podniszczonej płyty pilśniowej, a na nim staranny napis "Sprzedam" i numer telefonu. Ponieważ nie mieliśmy ze sobą komórek, zapamiętaliśmy zestaw cyferek dzieląc go na połowę i pospiesznie, aby nie zgubić tego, co w pamięci, ruszyliśmy do samochodu. Zadzwoniliśmy, ale tego dnia nie odebrał nikt. Wielkie było nasze rozgoryczenie, kiedy następnego dnia właścicielka działki oddzwoniła do nas i zaproponowała cenę. O negocjacji nie było mowy. Tak więc z bólem porzuciliśmy swoje marzenia o działce w pobliżu gór. Nie na długo. Potem, jak na huśtawce: to przeglądaliśmy oferty, to znów słuchaliśmy głosu Rozsądku :"Po co Wam to? Macie już jeden dom. Nie jesteście już młodzi. Budowa was wykończy. Życie na dwa domy nie jest łatwe. A skąd weźmiecie kasę? Przecież cały czas narzekacie na zarobki..."  I takie tam farmazony... W ciągu roku przejrzeliśmy setki ofert; wykonaliśmy dziesiątki telefonów; przejechaliśmy setki kilometrów; odbyliśmy kilkanaście oględzin działek  począwszy od Pogórza Izerskiego, skończywszy na Rudawach Janowickich i Górach Kaczawskich. Podpisaliśmy trzy umowy pośrednictwa z agencjami nieruchomości; a nawet zdesperowani uczestniczyliśmy w przetargu działki z zabytkiem. (A to było bardzo ciekawe. Na przetarg stawiło się czterech kupców, łącznie z nami, ale nikt nie podbił ceny i działka nie poszła😊). Młyn!

 

I tak minął kolejny rok. Nastał sierpień 2020. Nasza przygoda z poszukiwaniem działki zatoczyła koło. Podczas wycieczki rowerowej znów trafiliśmy do Mlądza. Znów spotkaliśmy tego samego gospodarza (albo mi się wydaje, albo był tak samo ubrany). Znów zwróciliśmy się do niego z pytaniem. Chyba się spodziewał. Uśmiechnął się. Dał nadzieję.

-Chyba nikt nie kupił. Tablicy tam już nie widać, ale kto wie? Tam za łąką - wskazał spracowaną dłonią -  mieszka właścicielka. Można podjechać i zapytać - odpowiedział w ten sam sposób jak przed rokiem.

Przez moment miałam deja vu. Przypomniała mi się historia z "Dnia Świstaka". Przecież to ten sam miesiąc, pora dnia, ten sam człowiek i te same wrażenia. Serce przyspieszyło. Kroki też. Wleźliśmy na działkę z nadzieją, jak się okazało słuszną. W  trawie leżała tablica. Ta sama, tylko trochę bardziej zniszczona. Dzwoniliśmy więc z miejsca. Ten sam głos. Działka dalej na sprzedaż. Pytamy o cenę. Taka sama, jak przed rokiem, ale tym razem się nie wahamy. "Chcemy ją kupić" oznajmia mój małżonek stanowczym głosem. No cóż. Wygląda mi to na przeznacznie. I chociaż po drodze do własności napotykaliśmy na kłody, daliśmy radę. Trzeba było czasami schylić głowę bądź wyżej podnieść nogi w kolanach, ale się udało. Cel osiągnięty. Nasze marzenia powoli się spełniają. Nie posłuchaliśmy głosu rozsądku, tylko tego, co podpowiadała intuicja "Róbta, co chceta. Życie jest za krótkie, żeby odkładać marzenia na potem".

- Mamo, po co to piszesz?

- Bo lubię.

- Nikt tego nie przeczyta.

- Jak to nie? A tata? To dla niego.

😊💗👍






1 komentarz:

Takiej zimy się nie spodziewaliśmy

Niedziela miała być niespieszna. Może spacer do lipy albo na Kufel. Zdarzyło się zupełnie odwrotnie. Od samego rana gdy tylko wyszło słońce,...