26 kwietnia 2021

Pierwsze urządzanie i wypłaszczanie góry

 Do wyjazdu przygotowywaliśmy się cały tydzień. Dwa dni zajęło malowanie starych, szkolnych krzeseł, które w tamtym roku podarował nam Adam za 20 jaj od szczęśliwych, wiejskich kur. W piątek od popołudnia pakowaliśmy najpotrzebniejsze elementy wyposażenia chatki, narzędzia, prowiant, dwa bukłaki wody, środki czystości, taczkę, dwie łopaty i agregat. W gryfowskiej Mrówce nabyliśmy jeszcze kilka drobiazgów i popędziliśmy do Mlądza. Byłam ciekawa, co zastanę na działce. Zainstalowaną chatkę widziałam tylko na zdjęciu. Zaraz za młyńskim mostkiem, po drugiej stronie Mrożynki w świetle porannego słońca, ukazało się nasze drewniane maleństwo. Wygląda tak, jakby stał tu od lat. Nie razi nowością, nie naśladuje marketowego wzornictwa domków ogrodowych. Jest oryginalny, malutki, a dach z daleka udaje łupek. Bardzo mi się podoba.

 



Na początku niezwłocznie Grześ zainstalował urządzenie sanitarne. 
Potem zabezpieczył papą podłogę w szopce, wyłożył ją wełną mineralną, przykrył membraną i wkręcił deski podłogowe.


Ja w tym czasie odpaliłam taczkę i zrobiłam kilkanaście  kursów  hałda : podmurówka. Na początku nie było lekko. Mięśnie zastane, przywykłe w ostatnim czasie bardziej do szydełka, niż łopaty, nie współpracowały. Ale dokarmione kawką i pączkiem ruszyły z kopyta. Było o wiele lżej, tym bardziej, że obmyśliłam wygodniejszy sposób ładowania materiału na taczkę: spopielona ziemia, uszkodzone cegły, resztki z wnętrza spalonego domu (gary, niedopalone resztki odzieży, potłuczone szkło, łańcuchy, żelazne elementy konstrukcji domu...). W odwrotnej kolejności opróżniałam taczkę, co ostatecznie wyglądało jak nasyp pod skalniak. Jeszcze kilkaset takich taczek i kosztem przyrostu masy mięśniowej rąk  wypłaszczę  podwórkową górę. 

Hałda do przerobienia na skalniak

Początkowy etap mojej pracy. Na wierzchu będą kamienie i roślinki. Na razie nie mam na nie pomysłu.

Mniej więcej w połowie pracowitego dnia zrobiliśmy krótką przerwę na odpoczynek. 


A potem dalej do roboty. Szopka czekała na urządzenie. Stare, drewniane  biurko Werki udaje stół.  Pomalowane krzesła ze szkolnej  kasacji pasują do do niego jak ulał. 








Już pod dachem i w czterech ścianach zjedliśmy obiadek - pierwsze ruskie w Mlądzu.
Po robocie  mieliśmy jeszcze chwilę, aby rozejrzeć się dookoła. O każdej porze dnia na łące pasą się sarny. Z początku przyglądały się nam uważnie. Teraz nic sobie nie robią z naszej obecności. Skubią trawę i tylko od czasu do czasu spoglądają w naszym kierunku. Odgłosy w tej ciszy  inne niż u nas. Nie zakłócają  ich silniki samochodów. Słychać skowronki, które wiszą gdzieś wysoko pod niebem. W trawie pod brzozowym zagajnikiem pieją bażanty. Czasami nad Stawy Rębiszowskie przeleci stado żurawi. Wieczorem kołują nad nami  małe ptaki podobne do jaskółek. Wydają dziwne dźwięki. Nie słyszałam ich nigdy wcześniej.  Próbowaliśmy je  zidentyfikować po nagraniach w Internecie . Nie udało się. 



Bażant zwyczajny  (sprowadzono go do Europy z Chin w średniowieczu)



Kamienie z pierwszego planu kiedyś znajdą się na skalniaku
Grzesiek kompletuje klucze

Nad Mrożynką jeszcze skąpa zieleń.

Na naszej działce jest kilka takich żółtych miejsc.


                                    Łąki Izerskie na szczęście nie nadają się pod budowę.
 W studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego Gminy Mirsk  to strefa ochrony uzdrowiskowej. Żyją tu rzadkie gatunki płazów, ptaków i roślin.


Wieczorem zmęczeni i szczęśliwi wróciliśmy do Trzebowa snuć plany na niedaleką przyszłość. 
W szopce został szydełkowy skrzat z Prochowej. Mam nadzieję, że będzie czynić swoją powinność😊
  Cieszymy się. Miejsce za sprawą Grzesia nabiera nowych kształtów. Stare siedlisko  powoli ożywa. Dyskretnie i nieśmiało  zaczynamy tu żyć spoglądając, czy czasami odgłosem wkrętarki nie płoszymy bażanta. On był tu przed nami.
                 








18 kwietnia 2021

Dach nad głową i wygódka, czyli luksus

😊 Nie pojechałam😔, ale nie żałuję. Przynajmniej po przyjeździe chłopaki zjedzą ciepły obiad, a fotorelacja z instalowania szopki i wychodka dociera do mnie na bieżąco. Pojechali skoro świt. Wczoraj po południu chłopaki  spakowali na dwie przyczepy Sąsiada Mateusza elementy szopki, wychodek z anachronicznym wyposażeniem😉, blachę na dach w arkuszach, sadzonki drzewek, łopatę, kuchenkę i kosz prowiantu na cały dzień. Dwoma autami wyjechali dość wczesnym rankiem do Mlądza. 



17 kwietnia. W  Trzebowie wczesna wiosna, a w Mlądzu jeszcze zima. Jednak nie padało. Przed południem dostałam pierwsze zdjęcia z bohaterami akcji w roli głównej. Potem dochodziły następne. Głównie od Kaja.






Ekipa  - czterech moich, dwóch pożyczonych😊😉


                                Jest i nasz Sąsiad Mateusz, bez którego "imprezy"  by nie było. 
                                      




                                                                   Mistrz i czeladnik



Leśnik kucharzy... Znów kiełbaski znad starej miski

                                                      Dym zwabił przyjazne psy z sąsiedztwa.


                                                Haskowilczurka poznaliśmy jesienią.








                                              




Zmęczeni i głodni wrócili późnym wieczorem. Plan został wykonany. Mój Mąż Grzegorz jest Wielki. 😍😘







14 kwietnia 2021

Wyprawa na krokusy

 Niedziela 11.04 dosłownie zaskoczyła nas słońcem. Pogoda tej wiosny nas nie rozpieszcza. Jak nigdy z piwnicy znikł cały stosik drewna przygotowanego do kominka na zimę. Ubywa też z drewutni, a ciepłej wiosny jak nie było, tak nie ma. Owszem, kwiecień słynie z przeplatania, ale w przeplatance  nie ma  ani trochę lata.  Wyjątek stanowiła miniona niedziela. Aby maksymalnie  wykorzystać piękny dzień, z samego rana zapakowaliśmy do plecaków jadło i napitek w postaci bezprocentowej, ciepłej herbaty i wyruszyliśmy do Kopańca, a stamtąd był plan, aby dotrzeć do  Rezerwatu Krokusów w Górzyńcu. Jest to miejsce   naturalnego i wyjątkowego w tej części polskich gór stanowiska szafranu, który rośnie tu od 200 lat. 

Samochód zaparkowaliśmy na końcu południowo-zachodniej odnogi wsi, pod samym szczytem słynącej ze złota Koziej Szyi. Widoki z tego miejsca były najpiękniejsze na całej trasie. Na północy panorama na Pogórze Izerskie. Nieco dalej -  na południe - ośnieżone szczyty Karkonoszy - od Śnieżki po Szrenicę, a nawet Wysoki Kamień. Na wprost nas, poniżej Łabskiego Szczytu, wyłaniały się z bieli ciemnozielone dachy budynków schroniska. 








W tym samym miejscu na polanie jest coś, co wyglądem przypomina chorwacki "suhozid". Na mapie miejsce to nazywa się Kamienne Wały. Ich pochodzenie nie do końca jest wyjaśnione. Jako budowniczych   wskazuje się Celtów, Walonów, a nawet joannitów.  Spotkaliśmy je jeszcze kilka razy. Naprawdę robią wrażenie.




Nasyceni widokami ruszyliśmy na zielony szlak. Wysokie modrzewie, stare buki, szerokie szlaki przypominały nam  drogę z Izb do Ropek w Beskidzie Niskim, który odwiedziliśmy w pierwszym roku pandemii. 

Szlak co jakiś czas odkrywał uroki tego zakątka : a to drogę ze szpalerem smukłych modrzewi, to znów głęboką dolinkę Kamiennej Małej, szumiące wodospady, stare mostki z końca XIX wieku.

                                         







 Do rezerwatu dotarliśmy skrótem. Dopiero tu spotkaliśmy turystów, którzy przyszli z Rozdroża Izerskiego bądź zza Zakrętu Śmierci. Spodziewałam się, że rezerwat fioletem szafranów powali mnie z nóg albo co najmniej  przykuje mój wzrok, a tymczasem z pomostu wbudowanego w polankę krokusiki były ledwo widoczne. To nie był czas ich rozkwitu. Jeszcze niedawno leżał tu śnieg. Pomimo ogrodzenia na teren rezerwatu wdarły się dziki, co też zaszkodziło krokusom. Niemniej jednak pojawiały się na całej połaci szarej, zgniecionej przez śnieg trawy. Tutaj zrobiliśmy dłuższy postój na posiłek i ruszyliśmy nieco innym szlakiem w drogę powrotną. 

                                                           




Tym razem nie szliśmy na skróty. Przeciwnie. Schodziliśmy ze szlaku,  aby zaliczyć łagodne wierzchowiny Jastrzębca, z którego dało się zobaczyć Kamienicę, Kowalówkę i Tłoczynę, oraz   Gaika.       

                                                         

                                                                                                               

Po pięciu godzinach wędrówki, umiarkowanie zmęczeni dotarliśmy do auta. A potem przez Antoniów, do którego przyjeżdżaliśmy zimą z chłopcami, Kwieciszowice pojechaliśmy do Mlądza na działkę.  Przy Mrożynce -  niespodzianka! Kępka żonkili. Przetrwała samotnie prawie 40 lat. Kolejny dzień oswajania Kamienickiego Grzbietu za nami.😊



Takiej zimy się nie spodziewaliśmy

Niedziela miała być niespieszna. Może spacer do lipy albo na Kufel. Zdarzyło się zupełnie odwrotnie. Od samego rana gdy tylko wyszło słońce,...