Niedziela 11.04 dosłownie zaskoczyła nas słońcem. Pogoda tej wiosny nas nie rozpieszcza. Jak nigdy z piwnicy znikł cały stosik drewna przygotowanego do kominka na zimę. Ubywa też z drewutni, a ciepłej wiosny jak nie było, tak nie ma. Owszem, kwiecień słynie z przeplatania, ale w przeplatance nie ma ani trochę lata. Wyjątek stanowiła miniona niedziela. Aby maksymalnie wykorzystać piękny dzień, z samego rana zapakowaliśmy do plecaków jadło i napitek w postaci bezprocentowej, ciepłej herbaty i wyruszyliśmy do Kopańca, a stamtąd był plan, aby dotrzeć do Rezerwatu Krokusów w Górzyńcu. Jest to miejsce naturalnego i wyjątkowego w tej części polskich gór stanowiska szafranu, który rośnie tu od 200 lat.
Samochód zaparkowaliśmy na końcu południowo-zachodniej odnogi wsi, pod samym szczytem słynącej ze złota Koziej Szyi. Widoki z tego miejsca były najpiękniejsze na całej trasie. Na północy panorama na Pogórze Izerskie. Nieco dalej - na południe - ośnieżone szczyty Karkonoszy - od Śnieżki po Szrenicę, a nawet Wysoki Kamień. Na wprost nas, poniżej Łabskiego Szczytu, wyłaniały się z bieli ciemnozielone dachy budynków schroniska.
W tym samym miejscu na polanie jest coś, co wyglądem przypomina chorwacki "suhozid". Na mapie miejsce to nazywa się Kamienne Wały. Ich pochodzenie nie do końca jest wyjaśnione. Jako budowniczych wskazuje się Celtów, Walonów, a nawet joannitów. Spotkaliśmy je jeszcze kilka razy. Naprawdę robią wrażenie.
Nasyceni widokami ruszyliśmy na zielony szlak. Wysokie modrzewie, stare buki, szerokie szlaki przypominały nam drogę z Izb do Ropek w Beskidzie Niskim, który odwiedziliśmy w pierwszym roku pandemii.
Szlak co jakiś czas odkrywał uroki tego zakątka : a to drogę ze szpalerem smukłych modrzewi, to znów głęboką dolinkę Kamiennej Małej, szumiące wodospady, stare mostki z końca XIX wieku.
Do rezerwatu dotarliśmy skrótem. Dopiero tu spotkaliśmy turystów, którzy przyszli z Rozdroża Izerskiego bądź zza Zakrętu Śmierci. Spodziewałam się, że rezerwat fioletem szafranów powali mnie z nóg albo co najmniej przykuje mój wzrok, a tymczasem z pomostu wbudowanego w polankę krokusiki były ledwo widoczne. To nie był czas ich rozkwitu. Jeszcze niedawno leżał tu śnieg. Pomimo ogrodzenia na teren rezerwatu wdarły się dziki, co też zaszkodziło krokusom. Niemniej jednak pojawiały się na całej połaci szarej, zgniecionej przez śnieg trawy. Tutaj zrobiliśmy dłuższy postój na posiłek i ruszyliśmy nieco innym szlakiem w drogę powrotną.
Tym razem nie szliśmy na skróty. Przeciwnie. Schodziliśmy ze szlaku, aby zaliczyć łagodne wierzchowiny Jastrzębca, z którego dało się zobaczyć Kamienicę, Kowalówkę i Tłoczynę, oraz Gaika.
Po pięciu godzinach wędrówki, umiarkowanie zmęczeni dotarliśmy do auta. A potem przez Antoniów, do którego przyjeżdżaliśmy zimą z chłopcami, Kwieciszowice pojechaliśmy do Mlądza na działkę. Przy Mrożynce - niespodzianka! Kępka żonkili. Przetrwała samotnie prawie 40 lat. Kolejny dzień oswajania Kamienickiego Grzbietu za nami.😊