25 września minął rok od zakupu działki, która wyglądała tak:
To dzieło Grzegorza. Ja tu tylko czasami coś podniosłam, przytrzymałam, przesunęłam, pomalowałam, zamieszałam. I podkarmiłam też, bo siła przy takiej robocie być musi. I tymi wpisami na bloga podtrzymywałam na duchu. Dziś, tworząc ten wpis, oznajmiłam mężowi: "To co, kończymy bloga? Rok wystarczy". Tylko łypnął na mnie surowo spod okularów :"Jakże to?" Co było robić? Tworzę dalej tę naszą kronikę rodzinną😊.
Ten weekend spędziliśmy w Mlądzu z Oskarem i Kajtkiem. Już tydzień temu zaplanowaliśmy wyjście w górki, bo samym patrzeniem człowiek się nie nasyci.
Około dwunastej, po położeniu przedostatniego arkusza blachy, ruszyliśmy na wycieczkę. Dla chłopaków była to pierwsza przechadzka po Grzbiecie Kamienickim. Do Gierczyna podjechaliśmy autkiem. Zaparkowaliśmy w centrum wsi i ruszyliśmy w górę. Skręciliśmy na zielony szlak. Tą samą drogą, co w styczniu dotarliśmy na Zamkową, zatrzymując się co chwilkę, aby obejrzeć zielone jeszcze zbocza Kufla i Gierczyn w kotlince tym razem w przedjesiennej odsłonie. Kajtek, z zamiłowania, a może i w przyszłości z zawodu- fotograf, co jakiś czas odnajdywał ciekawe detale i ujęcia. Ja cykałam, co popadło.
Przed południem niebo zrobiło się bezchmurne. Ale czas było wracać. W domu tęskniły psy, kot, no i Kajetan musiał wracać do Wrocławia.
Lubię to miejsce, otwartą przestrzeń, wszechogarniającą przyrodę i ciszę. Nawet pies Powsinoga lubi tu przebywać. I wcale nie chodzi mu o michę.