24 października 2021

Nad Kwisą - nieco dalej od Mrożynki

 Niedziela bez wyjazdu  niezgorsza od wyjazdowej. I choć przeważnie  wokół żagańskich poligonów rosną  sosnowe lasy, miejsc barwnych nie brakuje. Jedno z takich jest nad Kwisą. Właściwie wzdłuż całej rzeki jesienią jest kolorowo. Dęby, drobne buki , klony i wszędobylskie czeremchy odcinają się od oliwkowej ściany sosnowego lasu.




 Z Trzebowa poszliśmy w stronę słońca, czyli  do Dobrego nad Kwisą, a właściwie do Dober Pause -  ruin  miejscowości leżącej przed laty w bezpośrednim sąsiedztwie magazynów amunicji Luftwaffe. Wieś leżała obok linii kolejowej Żagań - Jelenia Góra nad wysokim brzegiem Kwisy, która z tego  miejsca do ujścia ma około 4 kilometrów.









                              Takich pozostałości po byłych mieszkańcach wioski jest jeszcze sporo. 





Tośka i Sonia lubią dłuższe spacerki


                                        Linia kolejowa  nr 283 Żagań - Jelenia Góra  - dzisiaj. 

Może kiedyś  będzie tu szlak rowerowy?

Wycieczka udana. Jesienne dary lasu przyniesione. Chyba już pora na różany bukiet z liści klonu.

 





















 

21 października 2021

Za przygodą do źródeł...

"...Ja jeden znam tylko Synaj
Na lasce jałowca wsparty
I czerwień kalin jak Cyrylice piszę
I na trąbitach jesieni głosi bór
Że jedna jest tylko mądrość
Dzieło zdjęte z gór"

 

Dziwnie to zabrzmi: w środę po pracy, czyli ok. 10.30 znów nas pognało. W górach zapowiadała się ładna pogoda. Pomyśleliśmy, że może to być ostatni moment na uchwycenie polskiej, złotej jesieni. W dodatku syna pracoholika 😊przymusowo odcięli od pracy, bo pani w kadrach się doliczyła, że urlopu w tym roku nie wykorzystał. A że biedak  miejsca sobie znaleźć nie mógł, zaproponowaliśmy wspólny wyjazd. Cel: dla Oskara kopalnia kwarcu Stanisław, dla nas - w końcu Wysoka Kopa. Nie byliśmy na niej nigdy. Albo nie po drodze było, bo ze szlaku trzeba zboczyć, albo za wcześnie, bo po zimie dróżka nie do przejścia, tym bardziej, że teren torfowy i podmokły. Ruszyliśmy z Rozdroża Izerskiego i tym razem się udało!!! 


                                             Ale zanim Wysoka Kopa, najpierw droga w górę żółtym szlakiem przez źródliska naszej kochanej Kwisy, z którą jesteśmy związani od 29 przeszło lat. Potem Sine Skałki, z których mogliśmy zobaczyć odcinającą się od lasu jasnooliwkową  Polanę Izerską i Chatkę Górzystów. To był pierwszy postój na trasie. Łyk kawy z termosu porwanego niemal przez wiatr, kilka paluszków, po czym znów ruszyliśmy w górę .



Stąd na Wysoką Kopę było już niedaleko. Przy drewnianej wiacie zatrzymaliśmy się na chwilę, aby poszukać dróżki na szczyt. Mogliśmy przyatakować go z dwóch stron - od wiaty lub kilkaset metrów niżej, ale stamtąd musielibyśmy wrócić na szlak do kopalni Stanisław tą samą drogą. Wybraliśmy pierwszy wariant. "Młaką   grząską" dotarliśmy do celu. W końcu.


 Nasza koleżanka powiedziałaby: D..y nie urywa" i miałaby racje. Szału nie było. Widoków też, co nie było to dla nas  zaskoczeniem. Ale świadomość, że gdzieś poniżej w Złotych Jamach   kilkaset lat wcześniej Walończycy pozostawili po sobie ślad w poszukiwaniu złota i drogich kamieni, robiła wrażenie. A może Wysoka Kopa  to jeden z wierzchołków zaznaczonych przez poszukiwaczy na skale Wieczorny Zamek? Lubię takie tajemnice.😉


Z najwyższego szczytu Gór Izerskich do nieczynnej kopalni kwarcu już niedaleko. W drodze odsłonił się widok na całe Karkonosze. 



A potem  pokopalniana gardziel.

Na stronę północną z terenu kopalni widok równie piękny.



Poniżej kamienne duchy średniowiecznych poszukiwaczy czy objawienie Flinsa - pogańskiego bożka Łużyczan?😊


Odłamek różowego kwarcu w sam  raz na wisiorek 😊


Skałki Wieczorny Zamek


Aleja bukowa 


Chmury zapowiadały jakąś zmianę w pogodzie.



A zachód słońca nad Świeradowem był zjawiskowy.

                    
                         Ciepły wiatr z południa przyniósł dzień później wichurę w całej zachodniej Polsce.
                     A nas pognał o zmierzchu do domu, który od piętnastu lat tkwi przy korycie dolnego biegu Kwisy mającej swoje źródła gdzieś u  stóp pradawnej góry Flinsberg.
 Gdzie w tym wszystkim tytułowa w adresie bloga  Mrożynka? - ktoś zapyta.
Mrożynkę w Mirsku porywa Kwisa. Obie rzeki  to nasze Fatum  - w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Czerpiąc z nich moc od lat  gonimy za przygodą do źródeł.😊  💓









 

 



























 

13 października 2021

Takie tam przemyślenia na Górze św. Anny

Długo zwlekaliśmy ze złożeniem  starego namiotu przerobionego na wakacyjną kuchnię polową. Za długo. Wiatr poważnie  uszkodził plastikowe okno i powyrywał gumki napinające. Szkoda. Porządny, stary, polski namiot. Dziś już takich nie produkują. Może uda się jeszcze coś posklejać? 

 Ubiegły słoneczny i rześki weekend upłynął w pożegnalnym, czyli smutnym nastroju. Zwinęliśmy "pałatkę", ociepliliśmy studnię, zabezpieczyliśmy okna dopinając tymczasowe okapniki zamiast parapetów, zasoliliśmy wodę w muszli klozetowej, pozamiataliśmy podłogę w chacie i uprzątnęliśmy podwórko. Dwa dni nam to zajęło. Niestety, ziąb przegonił nas na nocleg do ciepłej i gościnnej Leśniczówki. Smutno było przy pożegnaniu. Ociągaliśmy się z wyjazdem.  Grzesiek zajrzał do sąsiada na działkę, żeby pobujać się na ławeczce i wysłać mu zdjęcie. To znów poszedł nad staw. Potem jeszcze była kawka na słoneczku i kręcenie się po podwórku. Wyjechaliśmy po godzinie 17.00.





W Mirsku dopadła mnie chęć zobaczenia z bliska kaplicy na Górze św. Anny, którą za każdym razem mijamy w drodze do Mlądza. Zmieniliśmy nieco trasę i pojechaliśmy przez Proszówkę, skąd pod samą kaplicę prowadzi droga dojazdowa. I to niezbyt mi się podobało.



 Wyobrażałam sobie, że dojdziemy tam wąską dróżką pośród pół, tak jak niegdyś Agnieszka  z mężem  Leopoldem Schaffgotschem i obejrzymy piękny zachód słońca. Dziki parking pod kaplicą zupełnie nie pasował. Gdyby nie on, mielibyśmy namiastkę  powrotu do przeszłości. Może nawet zatracilibyśmy się w podziwianiu przyrody i zgubiłabym ślubną obrączkę, jak Agnieszka przed wiekami? Panorama ze wzniesienia  piękna. Widać było całe pasmo Karkonoszy i Gór Izerskich, co prawda nieco przesłonięte  woalem jesiennej mgiełki, ale widoczne na tyle, aby rozpoznać kolejne szczyty pasma. Kapliczka wyglądem  przypominała mi  budowle dalmackie - kamienne, zazwyczaj białe, skromnie wyposażone, z ołtarzykiem na środku i nastrojowe. Zwykle spotykało się je na uboczu, czasami nad brzegiem Adriatyku albo, podobnie jak tu,  na szczycie góry. Różnica między nimi jest taka, że ta nasza  zamknięta  na cztery spusty, natomiast w Chorwacji każda z nich stała otworem i zapraszała gości. Można było wejść, uklęknąć na chwilę, odpocząć, czasami  wpisać się do księgi gości, podumać a nawet zmienić przywiędłe polne kwiatki na ołtarzyku przy świętej figurce. I żadnych śladów dewastacji, popisów przypadkowych graficiarzy czy dzikich imprez przy ognisku nieopodal wśród stosu pustych puszek i butelek. Tęsknię troszkę za chorwackimi wyprawami rowerowymi i wędrownymi, za ciepłem; bezkresem błękitu; za wąskimi uliczkami wyłożonymi białym kamieniem wypolerowanym odciskami ludzkich stóp; za dróżkami pomiędzy  polami pachnącej lawendy na Hvarze, które przemierzaliśmy na rowerze wczesnym rankiem, aby zdążyć z powrotem  przed spiekotą południowego słońca; kalafiorami kamienistego wybrzeża, w które wciskała się morska woda; kafejkami z pachnącą kawką; za cudną, słoneczną  rowerową Parenzaną  i  Górą świętego Eliasza   w środku zimy...💓a nade wszystko tęsknię za niepowtarzalnością śródziemnomorskiego klimatu, na który składa się nie tylko przyroda, ale i ludzie. Jak bardzo pokochał Chorwację mój mąż? Poniżej  dowód. Znajomi wiedzą: jeśli dla Grześka coś z Chorwacji to książka, a nie magnes na lodówkę.



Na stojąco - przeczytane. Na leżąco - świeżynka - w poczekajce do czytania.


Dedykacja na "Krejcerowej sonacie " Tołstoja wciąż wzrusza 😊

Oj, rozmarzyłam się. To brak słońca tak działa. 
A wracając na ziemię:
Kapliczka stoi tu od trzystu lat. Burzliwe były jej dzieje, o czym przeczytać można na tablicy informacyjnej. W pewnym momencie historii pełniła funkcję wartowni, co w ogóle nie dziwi biorąc pod uwagę usytuowanie obiektu. U jej stóp znajduje się też tablica upamiętniająca pobyt w tych stronach Karola Wojtyły, który jesienią 1956 roku z grupką przyjaciół na rowerze przemierzał te okolice.

W końcu zaspokoiłam ciekawość. Kaplica św. Anny czy też św. Leopolda zaliczona. Wrażenia pozostały w pamięci, zdjęcia na komórce. A mimo wszystko jakoś smutno...




04 października 2021

Dwie wieże


Planu na niedzielę  nie było. Miało być leniwie, domowo, może z rosołem. Kilka minut po siódmej do sypialni wlazło słońce. Co robić? Zapowiada się piękny, jesienny dzień i nie wiadomo ile jeszcze takich jesieni przed nami. Grzesiek śpi. Do późna siedział przed telewizorem. Wstaję zrobić kawkę. Dla mnie  ciurkana - z biedronkowego ekspresu, dla Grzesia sypana z miodem. 

- Kawa...

- Uhmm...

I śpi dalej. No to będzie leniwie i nudno - pomyślałam. Usiadłam na łóżku. Spojrzałam w okno. Słońce coraz wyżej.

- Może gdzieś pojedziemy? - spytałam.

Obudził się. Usiadł na łóżku. 

-Ale gdzie?

- Może po górach połazić?

Zerwał się z łóżka i poszedł po mapę: Góry i Pogórze Izerskie. Otworzył rwąc przy okazji kolejne kilka centymetrów karty na zgięciu.

- Może Jizerka? Weszlibyśmy na Bukowiec. Tylko do Jakuszyc trzeba będzie podjechać. Nie,  za dużo jazdy. Zanim się zbierzemy, będzie późno. No to może...dwie wieże?

I już wiem, co w nocy oglądał.

- Czerniawska Kopa , a stamtąd  Smrek.

Wodził palcem po mapie, objaśniając mi drogę i szacując czas na przejście.

- Trasa nie jest długa.  W drodze powrotnej  będziemy mogli jeszcze wstąpić do nas na kawę i zobaczyć, co tam na działce?

Pomyślałam: Tak! Dwie wieże! Nie chcę robić rosołu w tak piękną niedzielę. Jedziemy.

Kawa była szybka. Potem śniadanie. Herbata do termosu, kilka jabłek, aparat i w drogę. 

Przed południem byliśmy w Czerniawie. Zaparkowaliśmy auto pod domem uzdrowiskowym i zaczęliśmy wędrówkę pod iście tolkienowskim tytułem. Cieszyłam się na tę wyprawę, bo tej trasy jeszcze nigdy nie przeszłam. 

Do wieży na Czerniawskiej Kopie doszliśmy czarnym szlakiem w godzinę. 


                     Zbudowana została z drewna modrzewiowego  i posadowiona w miejscu poprzedniczki, którą można było obejrzeć na zdjęciu z 1920 roku. Widok z niej piękny na wszystkie świata strony.


Stóg Izerski



U stóp Czerniawa, dalej Sępia Góra i Kamienica, a przed nimi wioski Pogórza  Izerskiego.


                        Północne zbocza Smreka, po którym mieliśmy dotrzeć na wieżę numer dwa.



Jeszcze raz Czerniawa (zdjęcie z telefonu)


A więc jedna wieża za nami. Pora na kolejną. Jeszcze tylko rzut oka na lekko "przechodzoną" mapę
 i  ruszamy dalej.


Droga na Smrek zielonym szlakiem nie należała do łatwych. Cały czas pięła się ostro w górę po śliskich  kamieniach. Nawet świerkom nie było łatwo zakotwiczyć. Gdzieniegdzie widoczne były kikuty drzew - relikty klęski ekologicznej w latach 80-tych. Po drodze napotkaliśmy tablicę upamiętniającą dawny trójstyk: Łużyc, Śląska i Czech. 

                                                     

Stamtąd tylko kilkanaście minut drogi i cel osiągnięty. 



Wieża na Smreku jest tylko  o 5 metrów wyższa od tej na Czerniawskiej Kopie. Stal sprawia, że wygląda bardziej monumentalnie i wyniośle. Natomiast  różnica między szczytami to 348 metrów. Widok ze Smreka zdecydowanie głębszy.  



Na szczęście wiatr zniechęcał ludzi do podziwiania widoków z platformy widokowej. Mogliśmy więc dłużej pobyć sami. Z dołu, niestety, dochodziły wrzaski rozbrykanych maluchów bawiących się w berka i klnących siarczyście od czasu do czasu. Gdy będę już na emeryturze, czyli za jakieś 8 lat, wszystkie wycieczki zaplanuję  od poniedziałku do piątku. W niedzielę w końcu będą rosoły!




Pod wieżą jeszcze łyk ciepłej herbaty, bułka z kabanosem, a potem powrót.


Do łącznika i w lewo starym asfaltem w dół doszliśmy aż do Czerniawy. Jeszcze raz w drodze powrotnej pokłoniliśmy się Smrekowi i Czerniawskiej Kopie. 
Dwie wieże zaliczone. Nowy szlak  przetarty. W głowie powiało świeżością. 




W Mlądzu wypiliśmy kawę. Posadziliśmy dwie jodły podarowane przez syna -  leśnika,  propagującego  akcję "#sadziMY", aż tu nagle  zaszło słońce. Na dobranoc pożegnały nas pianiem jeszcze dwa bażancie koguty. Dobrze mówił sąsiad: "Na zimę zejdą z pół na łąki". 
 Trzeba było wracać do domu.


To była niespodziewanie udana niedziela 😊
Rosół zrobię w tygodniu.






























  





Takiej zimy się nie spodziewaliśmy

Niedziela miała być niespieszna. Może spacer do lipy albo na Kufel. Zdarzyło się zupełnie odwrotnie. Od samego rana gdy tylko wyszło słońce,...