Planu na niedzielę nie było. Miało być leniwie, domowo, może z rosołem. Kilka minut po siódmej do sypialni wlazło słońce. Co robić? Zapowiada się piękny, jesienny dzień i nie wiadomo ile jeszcze takich jesieni przed nami. Grzesiek śpi. Do późna siedział przed telewizorem. Wstaję zrobić kawkę. Dla mnie ciurkana - z biedronkowego ekspresu, dla Grzesia sypana z miodem.
- Kawa...
- Uhmm...
I śpi dalej. No to będzie leniwie i nudno - pomyślałam. Usiadłam na łóżku. Spojrzałam w okno. Słońce coraz wyżej.
- Może gdzieś pojedziemy? - spytałam.
Obudził się. Usiadł na łóżku.
-Ale gdzie?
- Może po górach połazić?
Zerwał się z łóżka i poszedł po mapę: Góry i Pogórze Izerskie. Otworzył rwąc przy okazji kolejne kilka centymetrów karty na zgięciu.
- Może Jizerka? Weszlibyśmy na Bukowiec. Tylko do Jakuszyc trzeba będzie podjechać. Nie, za dużo jazdy. Zanim się zbierzemy, będzie późno. No to może...dwie wieże?
I już wiem, co w nocy oglądał.
- Czerniawska Kopa , a stamtąd Smrek.
Wodził palcem po mapie, objaśniając mi drogę i szacując czas na przejście.
- Trasa nie jest długa. W drodze powrotnej będziemy mogli jeszcze wstąpić do nas na kawę i zobaczyć, co tam na działce?
Pomyślałam: Tak! Dwie wieże! Nie chcę robić rosołu w tak piękną niedzielę. Jedziemy.
Kawa była szybka. Potem śniadanie. Herbata do termosu, kilka jabłek, aparat i w drogę.
Przed południem byliśmy w Czerniawie. Zaparkowaliśmy auto pod domem uzdrowiskowym i zaczęliśmy wędrówkę pod iście tolkienowskim tytułem. Cieszyłam się na tę wyprawę, bo tej trasy jeszcze nigdy nie przeszłam.
Do wieży na Czerniawskiej Kopie doszliśmy czarnym szlakiem w godzinę.
Zbudowana została z drewna modrzewiowego i posadowiona w miejscu poprzedniczki, którą można było obejrzeć na zdjęciu z 1920 roku. Widok z niej piękny na wszystkie świata strony.
Stóg Izerski
U stóp Czerniawa, dalej Sępia Góra i Kamienica, a przed nimi wioski Pogórza Izerskiego.
Północne zbocza Smreka, po którym mieliśmy dotrzeć na wieżę numer dwa.
Jeszcze raz Czerniawa (zdjęcie z telefonu)
A więc jedna wieża za nami. Pora na kolejną. Jeszcze tylko rzut oka na lekko "przechodzoną" mapę
i ruszamy dalej.
Droga na Smrek zielonym szlakiem nie należała do łatwych. Cały czas pięła się ostro w górę po śliskich kamieniach. Nawet świerkom nie było łatwo zakotwiczyć. Gdzieniegdzie widoczne były kikuty drzew - relikty klęski ekologicznej w latach 80-tych. Po drodze napotkaliśmy tablicę upamiętniającą dawny trójstyk: Łużyc, Śląska i Czech.
Stamtąd tylko kilkanaście minut drogi i cel osiągnięty.
Wieża na Smreku jest tylko o 5 metrów wyższa od tej na Czerniawskiej Kopie. Stal sprawia, że wygląda bardziej monumentalnie i wyniośle. Natomiast różnica między szczytami to 348 metrów. Widok ze Smreka zdecydowanie głębszy.
Na szczęście wiatr zniechęcał ludzi do podziwiania widoków z platformy widokowej. Mogliśmy więc dłużej pobyć sami. Z dołu, niestety, dochodziły wrzaski rozbrykanych maluchów bawiących się w berka i klnących siarczyście od czasu do czasu. Gdy będę już na emeryturze, czyli za jakieś 8 lat, wszystkie wycieczki zaplanuję od poniedziałku do piątku. W niedzielę w końcu będą rosoły!
Pod wieżą jeszcze łyk ciepłej herbaty, bułka z kabanosem, a potem powrót.
Do łącznika i w lewo starym asfaltem w dół doszliśmy aż do Czerniawy. Jeszcze raz w drodze powrotnej pokłoniliśmy się Smrekowi i Czerniawskiej Kopie.
Dwie wieże zaliczone. Nowy szlak przetarty. W głowie powiało świeżością.
W Mlądzu wypiliśmy kawę. Posadziliśmy dwie jodły podarowane przez syna - leśnika, propagującego akcję "#sadziMY", aż tu nagle zaszło słońce. Na dobranoc pożegnały nas pianiem jeszcze dwa bażancie koguty. Dobrze mówił sąsiad: "Na zimę zejdą z pół na łąki".
Trzeba było wracać do domu.
To była niespodziewanie udana niedziela 😊
Rosół zrobię w tygodniu.