13 października 2021

Takie tam przemyślenia na Górze św. Anny

Długo zwlekaliśmy ze złożeniem  starego namiotu przerobionego na wakacyjną kuchnię polową. Za długo. Wiatr poważnie  uszkodził plastikowe okno i powyrywał gumki napinające. Szkoda. Porządny, stary, polski namiot. Dziś już takich nie produkują. Może uda się jeszcze coś posklejać? 

 Ubiegły słoneczny i rześki weekend upłynął w pożegnalnym, czyli smutnym nastroju. Zwinęliśmy "pałatkę", ociepliliśmy studnię, zabezpieczyliśmy okna dopinając tymczasowe okapniki zamiast parapetów, zasoliliśmy wodę w muszli klozetowej, pozamiataliśmy podłogę w chacie i uprzątnęliśmy podwórko. Dwa dni nam to zajęło. Niestety, ziąb przegonił nas na nocleg do ciepłej i gościnnej Leśniczówki. Smutno było przy pożegnaniu. Ociągaliśmy się z wyjazdem.  Grzesiek zajrzał do sąsiada na działkę, żeby pobujać się na ławeczce i wysłać mu zdjęcie. To znów poszedł nad staw. Potem jeszcze była kawka na słoneczku i kręcenie się po podwórku. Wyjechaliśmy po godzinie 17.00.





W Mirsku dopadła mnie chęć zobaczenia z bliska kaplicy na Górze św. Anny, którą za każdym razem mijamy w drodze do Mlądza. Zmieniliśmy nieco trasę i pojechaliśmy przez Proszówkę, skąd pod samą kaplicę prowadzi droga dojazdowa. I to niezbyt mi się podobało.



 Wyobrażałam sobie, że dojdziemy tam wąską dróżką pośród pół, tak jak niegdyś Agnieszka  z mężem  Leopoldem Schaffgotschem i obejrzymy piękny zachód słońca. Dziki parking pod kaplicą zupełnie nie pasował. Gdyby nie on, mielibyśmy namiastkę  powrotu do przeszłości. Może nawet zatracilibyśmy się w podziwianiu przyrody i zgubiłabym ślubną obrączkę, jak Agnieszka przed wiekami? Panorama ze wzniesienia  piękna. Widać było całe pasmo Karkonoszy i Gór Izerskich, co prawda nieco przesłonięte  woalem jesiennej mgiełki, ale widoczne na tyle, aby rozpoznać kolejne szczyty pasma. Kapliczka wyglądem  przypominała mi  budowle dalmackie - kamienne, zazwyczaj białe, skromnie wyposażone, z ołtarzykiem na środku i nastrojowe. Zwykle spotykało się je na uboczu, czasami nad brzegiem Adriatyku albo, podobnie jak tu,  na szczycie góry. Różnica między nimi jest taka, że ta nasza  zamknięta  na cztery spusty, natomiast w Chorwacji każda z nich stała otworem i zapraszała gości. Można było wejść, uklęknąć na chwilę, odpocząć, czasami  wpisać się do księgi gości, podumać a nawet zmienić przywiędłe polne kwiatki na ołtarzyku przy świętej figurce. I żadnych śladów dewastacji, popisów przypadkowych graficiarzy czy dzikich imprez przy ognisku nieopodal wśród stosu pustych puszek i butelek. Tęsknię troszkę za chorwackimi wyprawami rowerowymi i wędrownymi, za ciepłem; bezkresem błękitu; za wąskimi uliczkami wyłożonymi białym kamieniem wypolerowanym odciskami ludzkich stóp; za dróżkami pomiędzy  polami pachnącej lawendy na Hvarze, które przemierzaliśmy na rowerze wczesnym rankiem, aby zdążyć z powrotem  przed spiekotą południowego słońca; kalafiorami kamienistego wybrzeża, w które wciskała się morska woda; kafejkami z pachnącą kawką; za cudną, słoneczną  rowerową Parenzaną  i  Górą świętego Eliasza   w środku zimy...💓a nade wszystko tęsknię za niepowtarzalnością śródziemnomorskiego klimatu, na który składa się nie tylko przyroda, ale i ludzie. Jak bardzo pokochał Chorwację mój mąż? Poniżej  dowód. Znajomi wiedzą: jeśli dla Grześka coś z Chorwacji to książka, a nie magnes na lodówkę.



Na stojąco - przeczytane. Na leżąco - świeżynka - w poczekajce do czytania.


Dedykacja na "Krejcerowej sonacie " Tołstoja wciąż wzrusza 😊

Oj, rozmarzyłam się. To brak słońca tak działa. 
A wracając na ziemię:
Kapliczka stoi tu od trzystu lat. Burzliwe były jej dzieje, o czym przeczytać można na tablicy informacyjnej. W pewnym momencie historii pełniła funkcję wartowni, co w ogóle nie dziwi biorąc pod uwagę usytuowanie obiektu. U jej stóp znajduje się też tablica upamiętniająca pobyt w tych stronach Karola Wojtyły, który jesienią 1956 roku z grupką przyjaciół na rowerze przemierzał te okolice.

W końcu zaspokoiłam ciekawość. Kaplica św. Anny czy też św. Leopolda zaliczona. Wrażenia pozostały w pamięci, zdjęcia na komórce. A mimo wszystko jakoś smutno...




7 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Cześć Sąsiadko.🙂🖐Te koniki pod górką Mlądz są Twoje?

      Usuń
    2. Pod górką Krypliczanką że sprostuję :-)( Na jednej starej mapie zauważyłam.) A że nasi sąsiedzi to Państwo Kryplowie, łatwo się skojarzyło i zapamiętało.
      Te koniki mają nas raczej.

      Usuń
    3. Krypliczanka nawet lepiej brzmi.🙂 Zapamiętam.

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy to pożegnanie oznacza, że zawitacie nad Mrożynkę dopiero wiosną? Zachwyt Chorwacją rozumiem całkowicie, chociaż byłam tam tylko raz a jak jeszcze trochę poczytam o Waszych wyprawach to nie wytrzymam i też męża wyciągnę wreszcie w góry 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiosną, mam nadzieję, wrócimy do robót. Ale zaglądać będziemy na pewno. W górki wybierzcie się koniecznie. Trzymam kciuki za powodzenie wyprawy. 😊 Pozdrawiam 🙂.

      Usuń

Takiej zimy się nie spodziewaliśmy

Niedziela miała być niespieszna. Może spacer do lipy albo na Kufel. Zdarzyło się zupełnie odwrotnie. Od samego rana gdy tylko wyszło słońce,...