Przyjechaliśmy do Mlądza sprawdzić szkody spowodowane przez wichurę i przykręcić kilka desek domykając ściany między krokwiami. Oprócz przewróconego wychodka, przykręconego wiosną przez Błażeja na trzy śruby, wszystko stało na swoim miejscu. Po zabezpieczeniu Grzegorz zajął się zaplanowaną robotą, ja natomiast ruszyłam na wycieczkę.
Najpierw chciałam dotrzeć na wspomnianą w przedostatnim poście wynoszącą się ponad wsią Krypliczankę. Uliczką wzdłuż Mrożynki cofnęłam się do mostku, skręciłam w prawo na polną drogę, która delikatnie pięła się ku górze. Teren po lewej ogrodzony elektrycznym pastuchem nie powstrzymał mnie przed wejściem. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że szczyt Krypliczanki jest poza pastwiskiem. Tak więc przeturlałam się pod drutami (mam nadzieję, że sąsiadka Agnieszka tego nie przeczyta, bo wstyd będzie i wtargnięcie na jaw wyjdzie:)) i podeszłam wyżej.
Pod młodym dąbkiem usiadłam na chwilę. Poprzez wyczesane z liści gałęzie brzóz zobaczyłam szczyty Grzbietu Kamienickiego. Ale to jeszcze nie był wierzchołek górki. Szłam dalej i wtedy okazało się, że znów muszę przeczołgać się pod pastuchem, za którym już legalnie mogłam osiągnąć cel. Krypliczanka dość gęsto zadrzewiona od strony południowej nie wynagrodziła widokami. Od północy było o wiele lepiej.
Zamek Gryf, kaplica św. Anny i Rębinka po prawej nad Rębiszowem zamykała widok. Jeden punkt planu wycieczki był zaliczony. Ruszyłam dalej w poszukiwaniu milenijnego krzyża, który o tej porze roku widoczny jest z naszego domku, a dokładnie znajduje się na wprost wejściowych drzwi. Z dębowo-brzozowego lasku wyszłam na pola. I tu niespodzianka. Im dalej szłam, tym bardziej otwierała się przede mną panorama na Góry Izerskie.
Szukałam krzyża. Tak na oko musiał być gdzieś niedaleko, skoro widać go z naszej działki. I był. Wyłonił się zza drzew. Wysoki, metalowy, biały stał na rozdrożu wśród pól, a obok niego stara lipa. Źródła podają, że to cesarska lipa posadzona w 1872 roku. Na niej mała kapliczka z figurką Matki Bożej. Miejsce piękne. Trudno je opisać. Zdjęcia też nie odzwierciedlają rzeczywistości.
Ale piękne niebo na zdjęciach, a co do widoków to sama wiem, że zdjęcia nie zawsze potrafią oddać ich uroku. A ten kolorowy pled na fotelu wywołał u mnie wspomnienia. Moja mama takie robiła. Pozdrawiam listopadowo 😊
OdpowiedzUsuńCześć Elu🙂 Pled wydziergałam zeszłej zimy. Już myślę o następnym, bo w koszu motków sporo. A i pstrokacizna na jesienne dni wskazana. Moje suki bardzo go lubią.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam!!!
OdpowiedzUsuńZastanowię się nad straszliwą karą za nielegalne turlanie się pod pastuchem. :-) Akurat prąd tam wyłączony na razie, bo koniowate na innym pastwisku przebywają, ale zamierzam je na dniach przeprowadzić na właśnie to.
Liczyłam na to, że przeczytasz i rozgrzeszysz;) Teraz już jestem mądrzejsza i wiem, że pastwisko można obejść. A na koniki chętnie popatrzę z daleka. Koło nas czasami tylko Laluś sąsiada się pasie. Ale nie bryka. Palikowany jest.
Usuń