W tamtym roku nie dane nam było zobaczyć Mlądz w zimowej szacie. Albo trafialiśmy akurat w szarzyznę pomiędzy śnieżną bielą, albo po prostu zima była łagodna. Nie wiem, bo rzadko bywaliśmy. Ubiegła sobota zaskoczyła nas aurą, jakiej się nie spodziewaliśmy. Prognozy mówiły co innego. Nawet im nie można wierzyć. Nie raz obiecałam sobie, że skończę z tym przeglądaniem informacji, emocjonalnym angażowaniem się w sprawy, na które nie mam wpływu i których tak naprawdę nie ogarniam, bo logiki w nich nie ma. Ale jakoś mi nie wychodzi... Na szczęście są takie miejsca jak to, gdzie zapomnieć można o (nie)bożym świecie, zwłaszcza gdy zima w pełnej krasie😍
Na podziwianiu bieli zmarudziliśmy sporo czasu. Kawa z racuszkami. Potem obiadek odgrzany na kozie. Mierzenie. Planowanie elektrycznego korytarza. Do konkretnej roboty przeszliśmy po zmierzchu. Pomogłam Grzesiowi położyć kable na antresoli i w kuchence poniżej. Potem dołożyliśmy warstwę izolacji termicznej i zamknęliśmy folią ścianę. Już tylko krok od wykończenia sypialni "na górce". Regips na ściankę z oknem i wykończenie desek na skosach. Obserwuję czasami mojego męża podczas pracy i w myślach zadaję Mu pytanie: "Gdzieś Ty się tego wszystkiego człowieku nauczył?" Nie mogę nawet przytoczyć powiedzonka o niewydłubanym genie, bo w rodzinie Grzesiek jest wyjątkiem. Taki inteligent - trochę wypaczony 😉 💝, co to po lekcjach rzuca kredę albo zwija tablet graficzny (jak dowodzi zdalnie), zamyka dziennik jednym kliknięciem i pędzi ponaddwudziestoletnim, dziurawym fordem tam, gdzie może w końcu przebrać się w ulubione robocze spodnie z karczkiem, odpalić piłę, kantówkę, wkrętarkę tudzież inne narzędzie i budować z klocków domek z marzeń, nie tylko swoich. Ale na szczęście zawsze na początku musi być kawa - parzocha, czarna jak smoła".