Dość świętowania i spacerów. Przynajmniej na razie. W tym poście słów kilka o tym, co na budowie. Miało być NIC aż do wiosny. Tymczasem w ostatnim czasie sporo się zadziało. Ociepliliśmy dach i położyliśmy deski na skosy. Są fabrycznie zaimpregnowane na biało, dzięki czemu zaoszczędziliśmy czasu na bielenie. Ponieważ domek jest miniaturowy, wnętrze musi być jasne. Dlatego zaplanowaliśmy białe deski na poddasze, białe ściany z regipsu i postarzane olejem drewno na wszystkich pozostałych elementach, czyli schody, podłoga antresoli i sufit pokoiku na dole. Podłoga domku? Na nią pomysłu nie mamy. Myślimy o ogrzewaniu podłogowym, dlatego wygodniej byłoby położyć panele. Są też łatwe w utrzymaniu czystości i odporne na ścieranie. Ale panele do mnie nie przemawiają.
Gośka też kręci
I odkrycie ostatniego weekendu. Grzesiek dokopał się do starej, kamionkowej kanalizacji, która prowadziła z domu do szamba. Jak na to wpadł? Przesłanek było kilka. Pierwsza z nich to rura w starej studni, która latem ukazała się podczas jej oczyszczania. Drugą informację przekazał nam sąsiad Jan. Pamiętał, że w domu Józefa była "bieżąca" woda z pompy abisyńskiej. Trzeci trop to spływ do szamba prowadzący w stronę domu. Wszystko to zebrane do przysłowiowej kupy i nagła potrzeba zamontowania toalety w domku spowodowała, że Grzegorz w sobotę wziął łopatę i poderwał się do odkryć archeo. Poszukiwania zaczął kilka metrów od szamba w stronę budynku. Znalazł! Potem ominął trzymetrową przeszkodę w postaci betonu, w miejscu którego kiedyś znajdowała się obora i zaczął kopać dalej. Drugi "odwiert" nieznacznie, jak się później okazało, minął odpływ. Zaczął więc bliżej ścian zewnętrznych Józefowego domu. Na głębokości pół metra odkrył brakujące ogniwo - ciąg dalszy, tudzież początek kamionkowej rury prowadzącej do szamba. Herkulesowym sposobem kilkunastoma wiadrami wody z Mrożynki i spiralą usunęliśmy zalegające od trzydziestu lat błoto. Jakaż była radość, kiedy za pomocą lusterka z jednej i światła latarki z drugiej strony rury okazało się, że odpływ jest drożny. I choć praca nie należała do przyjemnych, warto było. Tylko półtora metra dzieli plastikowy wypust z naszego domku od reszty. Zaoszczędziliśmy kilkaset złotych na pracy koparki i położeniu nowej instalacji kanalizacyjnej.
Dzięki temu, że mamy kozę, w domku po ociepleniu jest ciepło. Możemy nocować i spędzać w Mlądzu dwa weekendowe dni. Pracy jeszcze sporo, ale i przyjemności z pobytu niemało. Wschody słońca, zachody, widok na wciąż zmieniające się za sprawą chmur, słońca i wiatru szczyty gór, rekompensują wszystko - kąpiel w misce, pył wełny mineralnej uparcie wtulający się w ciało, brak prądu, niewyszukane posiłki przygotowywane na kuchence gazowej. Ale kawa z widokiem na góry, jak zwykle, smakuje tu wybornie. I do tego świadomość, że domek od podstaw budujemy sami... 😊
Deseczka z wypalonym numerem domu też ma swoją historię.
Podświetlona nocą trasa narciarska w Świeradowie
Poranek za oknem
Fajnie to już wygląda, postęp prac i efekty rewelacyjne. Na okiennice nie mogę napatrzeć 😊
OdpowiedzUsuńMnie też się podobają, ale mój fachowiec twierdzi, że nie wyszły. Deski na skrzydłach niesymetryczne.😊
Usuń