19 kwietnia 2022

Pora na zakończenie

  Każdy projekt, każda praca musi mieć wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Tego też uczę moje dzieci.  Dziś kupiliśmy do naszej chatki kilka drobiazgów - poduszki i poduchy, niezbędne w kuchni naczynia i sztućce, a nawet dwie wycieraczki. Doszłam więc do wniosku, że jeśli nasz mały dom z marzeń spełnia funkcję prawdziwego domu, mamy w nim już wszystko, co do mieszkania potrzebne i za każdym razem tęsknimy za powrotem, to znaczy, że cel został osiągnięty, a plan wykonany.

 Dokładnie rok i dwa dni minęły od chwili, gdy  na działkę wjechała szopka. To był początek naszego osadnictwa:). Potem przyszło lato. Każdą wolną chwilę spędzaliśmy na budowie. Do końca lipca stanął szkielet domku. W sierpniu zabudowaliśmy ściany, wstawiliśmy drzwi a firma wmontowała okna. We wrześniu pokryliśmy blachą dach. W listopadzie założyliśmy okiennice. W tym stanie chatka miała przeczekać do wiosny. Dzięki pomocy Oskara mogliśmy ruszyć z budową dalej. Ocieplenie, ściany wewnętrzne, w końcu wykończenie przypadło na zimę i wiosnę. Udało się szybciej. Choć nie mamy jeszcze prądu, pomieszkujemy. Cieszymy się, że się udało. Zamieniliśmy marzenia na plany, dlatego wszystko stało się możliwe.

Kiedyś na tym blogu posłużyłam się cytatem i dziś go powtórzę " Jeśli potrafisz o czymś marzyć, potrafisz tego dokonać":))

 Co teraz? Tydzień temu kupiłam najdokładniejszą mapę Gór Izerskich. Pora zaplanować trasę i wyruszyć w drogę...Trzeba też coś posiać, posadzić, ułożyć ścieżki, schody, a może nawet kiedyś po prostu poleniuchować, popatrzeć w gwiazdy i podziękować tym, którzy patrzą na nas z wysoka i siłą woli odsuwają wszelkie kłody spod naszych nóg, a może i trzymają kciuki? Bez nich plan by się nie powiódł.

A blogowy dziennik budowy zostawimy sobie na pamiątkę. 





18 kwietnia 2022

Trzy dni samotności

 Nie zatrzymałam. Mój niewzruszony przygotowaniami do Świąt mąż w czwartek rano samotnie wyruszył na budowę. Zdążyłam tylko zapakować do koszyka słój niedokończonego jeszcze świątecznego bigosu, bochen swojskiego chleba, miód, konfitury. Resztę zaopatrzenia musiał dokupić po drodze, bo od kiedy w Mlądzu  zamknięto dwa mosty, na zakupy w obwoźnym sklepie liczyć nie mógł. Co tam robił? Nie wiem, ale chyba był grzeczny. Najważniejsze, że jest postęp. Zdjęcia mówią same za siebie. Zanim jednak dotarł na działkę, nie mógł przejechać obojętnie obok  nowej (albo odnowionej) kapliczki w Mlądzu na przydrożnym jaworze(?). Pobielone drzewa i kamienie niechybnie świadczą o nadchodzącej Wielkanocy. Jak malarz dobry i mazidła zaoszczędzi, to i czasami krawężniki wymaluje. Taki zwyczaj. Niech trwa.



Dokończona podłoga


Zamontowany zlew na nowym blacie - już nie płyta osb.

Zrobiony odpływ kuchenny

Schody na antresoli, a ile przy tym uciechy:))



Zrobiona opaska przy ściance 




Posprzątana chałupa.

Wykończenie okienka na poddaszu





Opaska wokół okna na dole

Zafugowane płytki za kozą


Adoptowany ( na kilka dni) pies sąsiada



Sfotografowana wiosna za oknem.


Nawet żmijowie się pobudzili albo od słońca, albo od hałasu na działce.
Tyle się zadziało w Mlądzu przez te trzy dni samotności. 

A co u mnie w tych trzech dniach się wydarzyło? Trochę tego było. I zdążyłam z choinką;) 



                                                




















































Robota na marne (zaległy wpis)


 Mimo wysiłku i chęci nie zawsze układa się tak, jak byśmy tego chcieli. Ze starą, kamienną studnią było właśnie tak. Najpierw nadzieja, że coś z niej będzie, choć sąsiad pamiętał, że woda w niej dobra nie była. Potem kilka dni kopania, wyciągania kamieni, oczyszczanie dna; uszczelnianie ścian, aby wody gruntowe nie przesączały się przez nie i krótka pociecha, że  mamy w końcu wodę. Krótka, bo po kilku godzinach woda w studni robiła się mętna, pozostawiała brunatno-czerwony osad na pojemnikach, a po przegotowaniu zmieniała kolor na żółty. Raz tylko odważyłam się spróbować, jak smakuje. Do celów spożywczych jej nie używaliśmy. Dlatego gdy nadarzyła się okazja zainwestowaliśmy w odwiert. Nie było to tanie, ale konieczne. Przed zimą zabezpieczyliśmy starą studnię, aby żadne  stworzenie zaglądające na działkę nie ucierpiało. Myśleliśmy, że studnia zostanie jako relikt dawnych czasów i ciekawostka architektoniczna. Wymagało to jednak kolejnych nakładów pracy i sił, bo należałoby dobudować ściany z kamieni i jakoś ją zadaszyć. Ale skoro woda do niczego się nie przyda, więc szkoda wysiłku. Ostatecznie dla bezpieczeństwa i świętego spokoju podjęliśmy decyzję o zasypaniu studni, co stało się  przy okazji robót koparki. Smutny to był widok. Zdążyłam jeszcze zrobić zdjęcie. Woda wyglądała tak:

 


I po robocie. Tydzień odkopywania i oczyszczania, 15 minut zakopywania. 
Barbarzyństwo.


A woda do chaty poszła tędy.

Prace ziemne ukończone. Rowy wyścielone miękkim żwirem. Rury przysypane. Pora na ciepłą kolację.  Pierogi polskie po raz pierwszy w Mlądzu na prowizorycznym blacie z płyty osb. Trzeba było poradzić sobie bez stolnicy. W misce zarobiłam ciasto, a potem szło taśmowo - Oskar toczył kulki i butelkował na placuszki, ja uzupełniałam farszem. Ot, cała filozofia. A najważniejsza w tym wszystkim była pusta butelka po napoju orzeźwiającym.😉




I co teraz? W miejscu studni będzie zielona wysepka. Posadzimy różne gatunki traw i wierzbę. Niech chociaż  ona korzysta z wodopoju. A zdjęcia studni z lata 2021 oprawimy w ramkę i 
zostawimy na pamiątkę.


04 kwietnia 2022

Sobota (bardzo) pracująca

 Sobota w domku  pracująca, jak każda. Lubimy takie. Zaplanowaliśmy położenie folii grzewczych na podłogę i paneli na część chatki. Uwijaliśmy się od przedpołudnia. Najpierw przebieżka z gratami, bo trzeba było uprzątnąć podłogę. Właściwie najpierw montowanie kozy na stałe i kawa, a potem przebieżka. Później odkurzanie, foliowanie całej podłogi  z zapasem na zakładkę. Na folię następna folia, tylko z pianką izolującą. Na piankę w końcu położyliśmy plastikowe arkusze grzewcze, później próba grzania i ponownie folia, którą połączyliśmy z tą pierwszą taśmą. Też z folii. Takie to ekologiczne ogrzewanie.








  Potem znów ćwiczenia siłowe i przenoszenie gratów w inne miejsce, żebyśmy mogli swobodnie układać panele. Teraz zaczęłam się zastanawiać, czy dobrze, że w liczbie mnogiej piszę, bo tak naprawdę panele układał Grzesiek. Ale w końcu asystowanie to też zajęcie. Dzięki mojemu przynieś, wynieś, pozamiatał, podaj, rozwiń, zrób obiadek, zaparz kawkę, robotę zakończyliśmy przed północą. Wiem. Mogłam się uczyć, a tak całe życie klucze podaję i czasami tylko gram pierwsze skrzypce. No i kiedy uporaliśmy się z robotą, można było usiąść i przyjrzeć się efektom. I te chwile na budowie lubimy najbardziej. 








Tak wygląda połowa domku. Druga czeka na panele, elektryczność i bieżącą wodę.
 Siedzieliśmy  przy lampce na akumulator ( bo wina nie było)  i podziwialiśmy zupełnie nowe wnętrze. Niektórzy mówią, że grunt to podłoga. Coś w tym jest. Znikły nareszcie płyty OSB posmarowane czarnym dysperbitem. Chatka po raz pierwszy nas przytuliła. Jest w niej jasno i trochę czyściej. Trochę, bo suki przetwierając się wte i wewte jak zwykle piachu naniosły.  No i to ciepełko w nóżki z podczerwieni na starość dobre dla spedałowanych i schodzonych nóg. 

Ale to tylko zbytek. Fanaberia. Kawka zawsze smakuje tu tak samo - i w szopie latem, i teraz w ciepłej chatce. Śpiąca sarna za oknem, którą Grzesiek podejrzewał o połóg, bo coś długo nie wstawała na popas; elegancki bażanci kogut i jego skromna kobitka w szarej kiecce; żurawie nisko nad domem i nasze obawy, coby  zrzutu nieczystości płynnych na nasz nowy dach nie było; pies sąsiada pod drzwiami i ten widok za oknem...To jest klimat tego miejsca. Co tam podłoga!










   Od przeszło 30 lat hobbystycznie coś remontujemy, budujemy, zmieniamy, przemalowujemy i najlepsze w tym momenty, kiedy robota zakończona. Można tylko siąść i podziwiać, że to wszystko własnymi rękoma, to znaczy Grześkowymi rękoma zrobione. No i siadamy wtedy i patrzymy. Ja dłużej, Grzesiek zaś nie, bo go nosi. Ogląda, przekrzywiając głowę to w prawo, to w lewo, pokazuje mi błędy swojej roboty, jakbym się znała. A widzisz, tu skaszaniłem- mówi i pokazuje mi na przykład dziurkę po śrubie albo zamalowaną plamkę po akrylu. Ale wiem, że ma cholerną satysfakcję z wykonanego dzieła, a po skończeniu jednego szuka następnego zajęcia. Wymyśla, projektuje i tworzy. Najlepiej z drewna. Garaż, drewutnia z letnim pokoikiem, taras i żyrandole na nim wymyślone na spacerze po lesie - to wszystko jego dzieło. Zawód? Nauczyciel matematyk. Ktoś bliski kiedyś powiedział, że to zawód dla nieudacznika... Chwalę tego mojego Grzesia, bo na to zasłużył. Jeśli przyszłym wnukom nie zdążę powiedzieć o wyczynach dziadka, bo on sam skromny jest, to może z bloga się dowiedzą? ...































Takiej zimy się nie spodziewaliśmy

Niedziela miała być niespieszna. Może spacer do lipy albo na Kufel. Zdarzyło się zupełnie odwrotnie. Od samego rana gdy tylko wyszło słońce,...