Mimo wysiłku i chęci nie zawsze układa się tak, jak byśmy tego chcieli. Ze starą, kamienną studnią było właśnie tak. Najpierw nadzieja, że coś z niej będzie, choć sąsiad pamiętał, że woda w niej dobra nie była. Potem kilka dni kopania, wyciągania kamieni, oczyszczanie dna; uszczelnianie ścian, aby wody gruntowe nie przesączały się przez nie i krótka pociecha, że mamy w końcu wodę. Krótka, bo po kilku godzinach woda w studni robiła się mętna, pozostawiała brunatno-czerwony osad na pojemnikach, a po przegotowaniu zmieniała kolor na żółty. Raz tylko odważyłam się spróbować, jak smakuje. Do celów spożywczych jej nie używaliśmy. Dlatego gdy nadarzyła się okazja zainwestowaliśmy w odwiert. Nie było to tanie, ale konieczne. Przed zimą zabezpieczyliśmy starą studnię, aby żadne stworzenie zaglądające na działkę nie ucierpiało. Myśleliśmy, że studnia zostanie jako relikt dawnych czasów i ciekawostka architektoniczna. Wymagało to jednak kolejnych nakładów pracy i sił, bo należałoby dobudować ściany z kamieni i jakoś ją zadaszyć. Ale skoro woda do niczego się nie przyda, więc szkoda wysiłku. Ostatecznie dla bezpieczeństwa i świętego spokoju podjęliśmy decyzję o zasypaniu studni, co stało się przy okazji robót koparki. Smutny to był widok. Zdążyłam jeszcze zrobić zdjęcie. Woda wyglądała tak:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz