04 kwietnia 2022

Sobota (bardzo) pracująca

 Sobota w domku  pracująca, jak każda. Lubimy takie. Zaplanowaliśmy położenie folii grzewczych na podłogę i paneli na część chatki. Uwijaliśmy się od przedpołudnia. Najpierw przebieżka z gratami, bo trzeba było uprzątnąć podłogę. Właściwie najpierw montowanie kozy na stałe i kawa, a potem przebieżka. Później odkurzanie, foliowanie całej podłogi  z zapasem na zakładkę. Na folię następna folia, tylko z pianką izolującą. Na piankę w końcu położyliśmy plastikowe arkusze grzewcze, później próba grzania i ponownie folia, którą połączyliśmy z tą pierwszą taśmą. Też z folii. Takie to ekologiczne ogrzewanie.








  Potem znów ćwiczenia siłowe i przenoszenie gratów w inne miejsce, żebyśmy mogli swobodnie układać panele. Teraz zaczęłam się zastanawiać, czy dobrze, że w liczbie mnogiej piszę, bo tak naprawdę panele układał Grzesiek. Ale w końcu asystowanie to też zajęcie. Dzięki mojemu przynieś, wynieś, pozamiatał, podaj, rozwiń, zrób obiadek, zaparz kawkę, robotę zakończyliśmy przed północą. Wiem. Mogłam się uczyć, a tak całe życie klucze podaję i czasami tylko gram pierwsze skrzypce. No i kiedy uporaliśmy się z robotą, można było usiąść i przyjrzeć się efektom. I te chwile na budowie lubimy najbardziej. 








Tak wygląda połowa domku. Druga czeka na panele, elektryczność i bieżącą wodę.
 Siedzieliśmy  przy lampce na akumulator ( bo wina nie było)  i podziwialiśmy zupełnie nowe wnętrze. Niektórzy mówią, że grunt to podłoga. Coś w tym jest. Znikły nareszcie płyty OSB posmarowane czarnym dysperbitem. Chatka po raz pierwszy nas przytuliła. Jest w niej jasno i trochę czyściej. Trochę, bo suki przetwierając się wte i wewte jak zwykle piachu naniosły.  No i to ciepełko w nóżki z podczerwieni na starość dobre dla spedałowanych i schodzonych nóg. 

Ale to tylko zbytek. Fanaberia. Kawka zawsze smakuje tu tak samo - i w szopie latem, i teraz w ciepłej chatce. Śpiąca sarna za oknem, którą Grzesiek podejrzewał o połóg, bo coś długo nie wstawała na popas; elegancki bażanci kogut i jego skromna kobitka w szarej kiecce; żurawie nisko nad domem i nasze obawy, coby  zrzutu nieczystości płynnych na nasz nowy dach nie było; pies sąsiada pod drzwiami i ten widok za oknem...To jest klimat tego miejsca. Co tam podłoga!










   Od przeszło 30 lat hobbystycznie coś remontujemy, budujemy, zmieniamy, przemalowujemy i najlepsze w tym momenty, kiedy robota zakończona. Można tylko siąść i podziwiać, że to wszystko własnymi rękoma, to znaczy Grześkowymi rękoma zrobione. No i siadamy wtedy i patrzymy. Ja dłużej, Grzesiek zaś nie, bo go nosi. Ogląda, przekrzywiając głowę to w prawo, to w lewo, pokazuje mi błędy swojej roboty, jakbym się znała. A widzisz, tu skaszaniłem- mówi i pokazuje mi na przykład dziurkę po śrubie albo zamalowaną plamkę po akrylu. Ale wiem, że ma cholerną satysfakcję z wykonanego dzieła, a po skończeniu jednego szuka następnego zajęcia. Wymyśla, projektuje i tworzy. Najlepiej z drewna. Garaż, drewutnia z letnim pokoikiem, taras i żyrandole na nim wymyślone na spacerze po lesie - to wszystko jego dzieło. Zawód? Nauczyciel matematyk. Ktoś bliski kiedyś powiedział, że to zawód dla nieudacznika... Chwalę tego mojego Grzesia, bo na to zasłużył. Jeśli przyszłym wnukom nie zdążę powiedzieć o wyczynach dziadka, bo on sam skromny jest, to może z bloga się dowiedzą? ...































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Takiej zimy się nie spodziewaliśmy

Niedziela miała być niespieszna. Może spacer do lipy albo na Kufel. Zdarzyło się zupełnie odwrotnie. Od samego rana gdy tylko wyszło słońce,...