Wstali wcześnie rano, bo szkoda było snu na tak piękny dzień. Tradycyjnie wypili kawę z widokiem na góry, poobserwowali bociana żerującego na świeżo skoszonej łące przed chatką.
Zanim wyszli z nocnej bielizny, podłubali trochę w ziemi, bo wyrastające z krzewinek na skalniaku źdźbła trawy drażniły oko. Potem podlali je wodą z Mrożynki, która z roku na rok jest coraz cichsza. Plan na dzisiejszy dzień był. Bobrowe Skały jeszcze im nieznane, być może Ciemniak i Polana Czarownic. Zapakowali wodę do plecaka, mapę Gór Izerskich. Wzięli ze sobą kije i wyruszyli swoim nowym dwunastoletnim samochodem do Kopańca. Po drodze delektowali się urokiem izerskich wiosek, podziwiali wypieszczone domy przysłupowe Antoniowa, a i z bólem serca spoglądali na te, które miały mniej szczęścia do powojennej adopcji. Po drodze mignął im Izerski Zakątek, w którym niegdyś spędzali z dziećmi ferie. Samochód zaparkowali w Kopańcu tuż przy niebieskim szlaku prowadzącym na Bobrowe Skały i dalej. Za Galerią Kozia Szyja weszli na szlak. Poczuli przyjemny chłodek. Tu, w górach temperatura jest nieco niższa niż chociażby na mlądzkim płaskowyżu. Najpierw szli starą, kamienną niegdyś ścieżką, która być może pamięta czasy Schaffgotscha. Dziś porośnięta mchem, trawą, oblepiona darnią tylko czasami odkrywa kamienną gładź, która dyskretnie przypomina o historii tego miejsca. Po lewej minęli ostatnie zabudowanie, a właściwie zagrodę ułożoną niegdyś z kamieni, podobną do chorwackiego "suhozidu". Spod owocowych drzew spoglądała na nich zdziwiona, spłoszona nieco koza, niezwyczajna takich widoków. Szlak bowiem do tłocznych nie należał, podobnie jak niemal wszystkie na Kamienickim Grzbiecie.
Potem weszli w przerzedzony, smrekowy, pachnący żywicą las. On szedł przodem, raczej jako przewodnik, a nie samiec alfa. Co jakiś czas na skrzyżowaniach leśnych dróg otwierał papierową mapę i sprawdzał szlak.
Obracał się czasami i patrzył, czy ona idzie za nim. Droga bowiem tak usiana była naparstnicami, że trudno było przejść obojętnie. Toteż przez nią podążali niespiesznie przed siebie, przystając co chwilę nie dla odpoczynku, a dla nacieszenia oka. Naparstnice często spotykała na górskich szlakach. Miała je nawet przed chatką, ale takich łanów w różnych odcieniach różu aż po mleczną biel nie widziała nigdy.
Po pewnym czasie las zaczął rzednąć. Coraz częściej wyłaniali się z cienia lasu i wchodzili na plamy słońca. W pewnym momencie stanęli na rozstaju dróg. To była Polana Czarownic,ale dopiero w drodze powrotnej przystanęli na niej dłużej, aby odpocząć. Teraz bardziej łaknęli widoków niż odpoczynku. Po kilkudziesięciu metrach otworzyła się przed nimi panorama Karkonoszy- od Łysociny, Czarnej Kopy i Przełęczy Okraj po Wysoki Kamień.
Cudowny widok zatrzymał ich na dłużej w tym miejscu. Wszystkie szczyty były im znane.Kiedy byli młodsi, wędrowali po górach przez kilka dni, zatrzymując się na nocleg w schroniskach. Teraz rozsmakowali się w dzikości zmęczeni zatłoczonymi szlakami, głośnymi turystami, straconym czasem w długiej kolejce po kubek kawy. Tuż przy drodze jakby na zamówienie stał czy też leżał ogromny głaz w kształcie fotela z oparciem. Skierowany był dokładnie na Karkonosze. Usiedli na nim we dwoje i wpatrując się w szczyty nazywali je po kolei. Rozpoznali prawie wszystkie. Z tymi za Przełęczą Okraj mieli jednak problem.
Po półgodzinnej przerwie ruszyli dalej. Do Bobrowych Skał było już niedaleko. Jeszcze tylko zejście po zboczu Ciemniaka i oczom ich ukazała się skalna ściana. Przypominała im Wieczorny Zamek na Wysokim Grzbiecie.
Przed wojną popularny punkt widokowy na Karkonosze, dziś zapomniany i pomijany przez turystów obiekt zachwycił obojga geologiczną budową. Weszli ostrożnie po metalowych podestach stromych schodów trzymając się niezbyt stabilnych poręczy. Pierwsze na co zwróciła uwagę, to kilku, a może nawet kilkunastotonowy głaz - najwyższe miejsce na skale niby rufa okrętu- jak gdyby narzucony od niechcenia na wierzchołek. Jego spodnia część tylko w dwóch miejscach opierała się o monolit. Pomyślała, że jeszcze trochę i spadnie w dół, ale ona już tego nie doczeka. Widok na Góry Olbrzymie nie powalił ich z nóg. Drzewa przesłaniały panoramę. O wiele więcej zobaczyli ze skalnego fotela, na którym siedzieli kilkanaście minut wcześniej. Niemniej jednak uznali, że warto było tu przyjść. Miejsce wydało się im niezwykłe chociażby ze względów historycznych. Niegdyś u stóp skał stało schronisko. Toczyło się życie. Dziś nie ma po nim śladu. Postali jeszcze chwilę na pokładzie kamiennego okrętu. Wpatrzeni w dal niezmienną od setek lat pomyśleli o przemijaniu i kontynuacji, o stracie i dobrej pamięci. On chwilę zastanawiał się jaką wybrać drogę powrotną. Wspólnie zrezygnowali z niebieskiego szlaku, którym tu dotarli. Chcieli jeszcze wejść na Ciemniak, ale mapa mówiła, że nie prowadzi do niej żadna z dróg. Szli po omacku ścieżką w górę. Najpierw delikatnie, potem ostrym podejściem dotarli do szerokiego wypłaszczenia. Szczyt nieoznakowany, zadrzewiony, nieszczególnie był atrakcyjny. A jednak miał w sobie coś. To coś przypominało stan, w którym obecnie się znajdują. Poszukiwania tajemniczej góry było alegorią ich życia. Niewiadomo było, czy są przed, w trakcie, czy po osiągnięciu celu.Pewne było tylko to, że podążają razem w wyznaczonym przez siebie kierunku, że są momenty, kiedy czytają w swoich myślach. Dość rozważnie, ale z determinacją idą naprzód.Choć sukces nie jest spektakularny, zaliczają kolejne wyzwania. I tak trwali na chwilę w zawieszeniu rozglądając się dookoła. W końcu nadszedł moment opuszczenia góry dziką ścieżką, bo innej nie było. Schodzili powoli, w milczeniu i zamyśleniu. Czasami przystawali, żeby narwać garść jagód. Ona znów zawieszała wzrok na naparstnicach. W połowie drogi powrotnej zatrzymali się na Polanie Czarownic. Usiedli na ławce i ostatni raz tego dnia spojrzeli przez gałęzie drzew na odległe pasmo Karkonoszy. Kiedyś musiało tu być piękniej- pomyślała i spojrzała na stosy ułożonego drewna. Polana bardziej przypominała jej tartaczny plac niż górską przełęcz. Wycieczka dobiegała końca. Przed wsią spotkali jedynych turystów na trasie. Byli to młodzi chłopcy. Widać było, że się spieszą. Nawiązali krótką rozmowę, z której wynikało, że nie poszukują raczej doznań estetycznych na szlaku. Nie wiedzieli, co przed nimi. Bobrowe Skały nie niosły żadnych skojarzeń. Wiedzieli tylko, że muszą zrobić 400 kilometrów, bo chcą dotrzeć do Pasterki pod Szczelińcem. "Ambitnie - pomyślała ona- to zupełnie inaczej niż my. Już nigdzie nam nie spieszno. Zwalniamy, porzucamy łowiectwo i zaczynamy zajmować się zbieractwem.Wystarczy odrobina jagód i choć w smaku są różne, jednakowo gaszą pragnienie na trasie zwanej życiem".