16 lipca 2023

Czekając na Gości

 Dziś kończy się nasz pobyt w domku na Starych Żarnach. 



W spokoju wypiliśmy  kawkę z widokiem, wsłuchaliśmy się w ciszę zakłócaną jedynie świergotem ptaków, świerszczy i czegoś tam w trawie, nieokreślonego- coś jakby krzyżówka żaby, polnego konika i młodej wrony🤔 Poczuliśmy zapach lawendy. A potem wzięliśmy się za przygotowanie domku dla Gości. I tak zeszło prawie do południa.













Wszystko dopięte na ostatni guzik🤗 dużo przed czasem, dlatego mogliśmy skoczyć na chwilkę do Szklarskiej Poręby na peron czwarty górnej stacji PKP, gdzie nasz dziennikarski guru z radia 357 prowadził  w  plenerze audycję "Zakamarki". Była krótka rozmowa patrona Grzegorza z panem Markiem,


 zwiedzanie stacji, podziwianie widoku na Karkonosze z  "peronu", 


a po audycji kawa z pączkiem w Pączkarni Różana w towarzystwie Moniki  i Artura- drugiego klasowego małżeństwa. Drugiego, bo pobrali się rok po nas😇🙂.


 Po spotkaniu szybko opuściliśmy zatłoczoną, gwarną Szklarską i wróciliśmy na nasze kochane "zadupie".

   Teraz czekamy na Gości (nasza suczka też) i wracamy do domu. 



💚

Ps. Ta krzyżówka, o której powyżej, to derkacz.

15 lipca 2023

Frydlanckie Cimburi.

Dzień piąty i przedostatni naszego urlopowego pobytu w chatce znów przeznaczyliśmy na czeskie Izery, a dokładnie Frydlanckie Cimburi. Zupełnie niespodziewanie dane nam było przeżyć coś niesamowitego. Dla mnie widok z tych skał jest najpiękniejszym widokiem w Izerach. Przyznaję, nie było łatwo. Ale po kolei.

      


Samochód zostawiliśmy na początku Białego Potoku, tuż za mostem, w pobliżu zielonego szlaku prowadzącego najpierw na Hajni Kostel i dalej do wodospadu. Na początku zabudowania wsi, potem stary trakt wśród łąk i pachnących lip i w końcu zacieniony buczyną i smrekiem dość długi, bardzo malowniczy i rześki szlak w górę Czarnego Potoku. Było na co popatrzeć. 

    


    




Skalny parów zachwycał różnorodnością kształtów olbrzymich głazów. Niektóre z nich sprawiały wrażenie, jakby za chwilę miały runąć. Co jakiś czas głośniejszy szum strumienia dawał znać o kaskadach i wodospadach. Najpiękniejszy znajdował się poniżej wejścia na żółty szlak. To Wodospad Czarnego Potoku. Zanim do niego dotarliśmy ścieżka w bok doprowadziła nas do punktu widokowego ( wyhledka) Hajni Kostel. Pojawiła się drabina i żelazne poręcze, ale nie panikowałam jak na Oresniku.W końcu odsłonił się widok na zachodnią część Hejnic i Bily Potok.

    








Cimburi były w zasięgu ręki, a więc pomyśleliśmy, że do celu już niedaleko. Niestety. Znów trzeba było tą samą drogą  wrócić na zielony szlak i piąć się w górę obchodząc Cimbury niemal dookoła. Najtrudniejsze było przed nami. Żółty szlak odbił w lewo. Zaczęła się przeprawa. Ostro w górę prowadziła "ścieżka" utwardzona tym, co natura miała pod ręką- głazami, na które bez kijków trudno byłoby się wspiąć, skalnymi schodkami, wystającymi z ziemi korzeniami buków. Gdzieniegdzie widać było ingerencję człowieka. Drewniane belki i żelazne podpory zabezpieczały ścieżkę przed osuwiskami. I tak przez około 500 metrów. 



Potem las zrobił się rzadszy, a droga w końcu się wypłaszczyła. Na szczycie przywitały nas kamienne potwory i Czeszki spierające się ilość zrobionych kroków i spalonych kalorii. To jednak nie był koniec. Żółty szlak wił się wśród skał i wysokich jagodzin.






Przed sobą widzieliśmy jeszcze wyższe  wypiętrzenie, na szczycie którego stał drewniany krzyż. Wąską ścieżką prawie dotarliśmy do celu. Już przed stalowymi schodami widok był powalający. Hejnice, Smrek, Stóg Izerski,potem Jizera- to miejsca, które rozpoznaliśmy  stojąc na wierzchołku. Panorama przepiękna. Spędziliśmy tu prawie pół godziny, czekając na ciszę zakłócaną przez głośną wycieczkę. Zapomniałam o zmęczeniu i bolących nogach. Trudno było oderwać się od widoku. Niestety, trzeba było wracać. Tą samą stromą ścieżką zeszliśmy żółtym szlakiem w dół. A potem jeszcze następne 100 metrów do wodospadu, który był ostatnim celem wędrówki.




 W drodze powrotnej do wsi nie zatrzymywaliśmy się, choć zmiana perspektywy zaskakiwała nowymi detalami. W sumie  12 kilometrów. Niedużo, ale przewyższenia spore. Przy schodzeniu kolana dawały o sobie znać. Jest jeszcze jedno wejście od Smedavy, być może łatwiejsze. Ale czy tak malownicze? Nie wiem. Kiedyś spróbujemy na pewno. Wycieczka bardzo udana. Frydlanckie Cimburi to mój top numer 1 w Górach Izerskich po czeskiej stronie.

 Ciekawe, czy Wojtkowi trasa się spodoba?😉 

                                💚



13 lipca 2023

Dzień trzeci. Oresnik.



Hejnice. Wejście na Oresnik zaplanowaliśmy po zejściu z Palicnika. Musieliśmy tu wrócić. Trasa przecudna, urozmaicona, widokowa, a zdjęcia do niczego. Zupełnie nie oddają uroku. Dziś dołączyła do nas Beata i Roman.




Polecamy szlak w kolejności: zielony, żółty, czerwony. Start przy bazylice. Wejście do barokowej bazyliki obowiązkowe.










          To był bardzo udany dzień. Na szczęście zdążyliśmy przed burzą.

12 lipca 2023

W poszukiwaniu Góry Mgieł.

 Wstali wcześnie rano, bo szkoda było snu na tak piękny dzień. Tradycyjnie wypili kawę z widokiem na góry, poobserwowali bociana żerującego na świeżo skoszonej łące przed chatką.

            


 Zanim wyszli z nocnej bielizny, podłubali trochę w ziemi, bo wyrastające z krzewinek na skalniaku źdźbła trawy drażniły oko. Potem podlali je wodą z Mrożynki, która z roku na rok jest coraz cichsza.  Plan na dzisiejszy dzień był. Bobrowe Skały jeszcze im nieznane, być może Ciemniak i Polana Czarownic. Zapakowali wodę do plecaka, mapę Gór Izerskich. Wzięli ze sobą kije i wyruszyli swoim nowym dwunastoletnim samochodem do Kopańca. Po drodze delektowali się urokiem izerskich wiosek, podziwiali wypieszczone domy przysłupowe Antoniowa, a i z bólem serca spoglądali na te, które miały mniej szczęścia  do powojennej adopcji. Po drodze mignął im Izerski Zakątek, w którym niegdyś spędzali z dziećmi ferie. Samochód zaparkowali w Kopańcu tuż przy niebieskim szlaku prowadzącym na Bobrowe Skały i dalej. Za Galerią Kozia Szyja weszli na szlak. Poczuli przyjemny chłodek. Tu, w górach temperatura jest nieco niższa niż chociażby na mlądzkim płaskowyżu. Najpierw szli starą, kamienną niegdyś ścieżką, która być może  pamięta czasy Schaffgotscha. Dziś porośnięta mchem, trawą, oblepiona darnią tylko czasami  odkrywa kamienną gładź, która dyskretnie przypomina o historii tego miejsca. Po lewej minęli ostatnie zabudowanie, a właściwie zagrodę ułożoną niegdyś z kamieni, podobną do chorwackiego "suhozidu". Spod owocowych drzew spoglądała na nich zdziwiona, spłoszona nieco koza, niezwyczajna takich widoków. Szlak bowiem do tłocznych nie należał, podobnie jak niemal wszystkie na Kamienickim Grzbiecie. 

                        


Potem weszli w przerzedzony, smrekowy, pachnący żywicą las. On szedł przodem, raczej jako przewodnik, a nie samiec alfa. Co jakiś czas na skrzyżowaniach leśnych dróg otwierał papierową mapę i sprawdzał szlak.

                     


 Obracał się czasami i patrzył, czy ona idzie za nim. Droga bowiem tak usiana była naparstnicami, że trudno było przejść obojętnie. Toteż przez nią podążali niespiesznie przed siebie, przystając co chwilę nie dla odpoczynku, a dla nacieszenia oka. Naparstnice często spotykała na górskich szlakach. Miała je nawet przed chatką, ale takich łanów w różnych odcieniach różu aż po mleczną biel nie widziała nigdy. 

                 




Po pewnym czasie las zaczął rzednąć. Coraz częściej wyłaniali się z cienia lasu i wchodzili na plamy słońca. W pewnym momencie stanęli na rozstaju dróg. To była Polana Czarownic,ale dopiero w drodze powrotnej przystanęli na niej dłużej, aby odpocząć. Teraz bardziej łaknęli widoków niż odpoczynku. Po kilkudziesięciu metrach otworzyła się przed nimi panorama Karkonoszy- od Łysociny, Czarnej Kopy i Przełęczy Okraj po  Wysoki Kamień. 

       




Cudowny widok zatrzymał ich na dłużej w tym miejscu. Wszystkie szczyty były im znane.Kiedy byli młodsi, wędrowali po górach przez kilka dni, zatrzymując się na nocleg w schroniskach. Teraz rozsmakowali się w dzikości zmęczeni zatłoczonymi szlakami, głośnymi turystami, straconym czasem w długiej kolejce po kubek kawy. Tuż przy drodze jakby na zamówienie stał czy też leżał ogromny głaz w kształcie fotela z oparciem. Skierowany był dokładnie na Karkonosze. Usiedli na nim we dwoje i wpatrując się w szczyty nazywali je po kolei. Rozpoznali prawie wszystkie. Z tymi za Przełęczą Okraj mieli jednak problem. 

      


Po półgodzinnej przerwie ruszyli dalej. Do Bobrowych Skał było już niedaleko. Jeszcze tylko zejście po zboczu Ciemniaka i oczom ich ukazała się skalna ściana. Przypominała im Wieczorny Zamek na Wysokim Grzbiecie.

    




 Przed wojną popularny punkt widokowy na Karkonosze, dziś zapomniany i pomijany przez turystów obiekt zachwycił obojga geologiczną budową. Weszli ostrożnie po metalowych podestach stromych schodów trzymając się niezbyt stabilnych poręczy. Pierwsze na co zwróciła uwagę, to kilku, a może nawet kilkunastotonowy głaz - najwyższe miejsce na skale niby rufa okrętu- jak gdyby narzucony od niechcenia na wierzchołek. Jego spodnia część tylko w dwóch miejscach opierała się o monolit. Pomyślała, że jeszcze trochę i spadnie w dół, ale ona już tego nie doczeka. Widok na Góry Olbrzymie nie powalił ich z nóg. Drzewa przesłaniały panoramę. O wiele więcej zobaczyli ze skalnego fotela, na którym siedzieli kilkanaście minut wcześniej. Niemniej jednak uznali, że warto było tu przyjść. Miejsce wydało się im niezwykłe chociażby ze względów historycznych. Niegdyś u stóp skał stało schronisko. Toczyło się życie. Dziś nie ma po nim śladu.  Postali jeszcze chwilę na pokładzie kamiennego okrętu. Wpatrzeni w dal niezmienną od setek lat pomyśleli o przemijaniu i kontynuacji, o stracie i dobrej pamięci. On chwilę zastanawiał się jaką wybrać drogę powrotną. Wspólnie zrezygnowali z niebieskiego szlaku, którym tu dotarli. Chcieli jeszcze wejść na Ciemniak, ale mapa mówiła, że nie prowadzi do niej żadna z dróg. Szli po omacku ścieżką w górę. Najpierw delikatnie, potem ostrym podejściem dotarli do szerokiego wypłaszczenia. Szczyt nieoznakowany, zadrzewiony, nieszczególnie był atrakcyjny. A jednak miał w sobie coś. To coś przypominało stan, w którym obecnie się znajdują. Poszukiwania tajemniczej góry było alegorią ich życia. Niewiadomo było, czy są przed, w trakcie, czy po osiągnięciu celu.Pewne było tylko to, że podążają razem w wyznaczonym przez siebie kierunku, że są momenty, kiedy czytają w swoich myślach. Dość rozważnie, ale z determinacją idą naprzód.Choć sukces nie jest spektakularny, zaliczają kolejne wyzwania. I tak trwali na chwilę w zawieszeniu rozglądając się dookoła. W końcu nadszedł moment opuszczenia góry dziką ścieżką, bo innej nie było. Schodzili powoli, w milczeniu i zamyśleniu. Czasami przystawali, żeby narwać garść jagód. Ona znów zawieszała wzrok na naparstnicach. W połowie drogi powrotnej zatrzymali się na Polanie Czarownic. Usiedli na ławce i ostatni raz tego dnia spojrzeli przez gałęzie drzew na odległe pasmo Karkonoszy. Kiedyś musiało tu być piękniej- pomyślała i spojrzała na stosy ułożonego drewna. Polana bardziej przypominała jej tartaczny plac niż górską przełęcz. Wycieczka dobiegała końca. Przed wsią spotkali jedynych turystów na trasie. Byli to młodzi chłopcy. Widać było, że się spieszą. Nawiązali krótką rozmowę, z której wynikało, że nie poszukują raczej doznań estetycznych na szlaku. Nie wiedzieli, co przed nimi. Bobrowe Skały nie niosły żadnych skojarzeń. Wiedzieli tylko, że muszą zrobić 400 kilometrów, bo chcą dotrzeć do Pasterki pod Szczelińcem. "Ambitnie - pomyślała ona- to zupełnie inaczej niż my. Już nigdzie nam nie spieszno. Zwalniamy, porzucamy łowiectwo i zaczynamy zajmować się zbieractwem.Wystarczy odrobina jagód i choć w smaku są różne, jednakowo gaszą pragnienie na trasie zwanej życiem".





Takiej zimy się nie spodziewaliśmy

Niedziela miała być niespieszna. Może spacer do lipy albo na Kufel. Zdarzyło się zupełnie odwrotnie. Od samego rana gdy tylko wyszło słońce,...