05 grudnia 2023

Tłoczyna zimą

No i jesteśmy. Tym razem na dłużej. Udało się przetransportować kocicę, choć łatwo nie było. Maćka jest wychodząca, łowna, ma 10 lat i nigdy nie skorzystała z kuwety. Czasami jest to uciążliwe, bo na jej sygnał trzeba wstać i wypuścić na zewnątrz. Ponieważ  jest za zimno, na spanie w garażu, nie mogliśmy jej zostawić. Jest z nami, choć nie było łatwo. Przygotowania trwały od dwóch tygodni. Zakup kuwety, transportera, kocimiętka, nieudane próby przemycania uspokajacza do pokarmu. Opornie to szło. Zastosowaliśmy bardziej drastyczne metody. Przetrzymaliśmy wcześniej kota w domu, więc musiał do kuwety. Pokarm z wyciszaczem odstąpiła szczodrze sukom, więc Grzesiek  zaaplikował jej bezpośrednio do paszczęki, tak jak środek na odrobaczanie. Nawet się nie obraziła. Widocznie był znośny w smaku.  Tuż przed odjazdem zapakowaliśmy ją do transportera i się zaczęło. "O labidy, labidy!" Nie pomogło uspokajanie, że będzie fajnie, że za oknem dużo ptaszków, a jak będzie miała szczęście , to i mysz spod śniegu wyjdzie. Wyciszyła się za Lubaniem, czyli po godzinie darcia, czym wkurzała suki. Te z kolei za podróżami przepadają. Tak więc dojechaliśmy. I co? Kot czuje się wyśmienicie. Pokochał antresolę i parapety.Wychodzi na załatwianie razem z psami, ale i kuwetą nie gardzi.






A my robimy swoje, czyli to, co zaplanowane. Wczoraj jętki odkładane przez dwa lata.




A dziś Tłoczyna- góreczka widoczna z naszego tarasowego okna. Nie było łatwo. Szlak, który wybraliśmy za leśniczówką w Przecznicy nie był nawet lekko przechodzony. Na szczęście anioł stróż podszepnął mi przed wyruszeniem: " Weź kije, bo się zasapiesz". Wzięłam, ale i tak lekko nie było.



Im dalej w górę, tym śniegu było więcej. Grzesiek przecierał szlak. Odstawił mnie na pół kilometra.  Ja niosłam plecak i co chwilę przystawałam na zdjęcie. 






Jakaż była radość, gdy po 4 kilometrach brodzenia weszliśmy na odśnieżony żółty szlak. Ale ta radość nie trwała długo. Nie zdążyliśmy przejść 50 metrów, kiedy na śnieżnej bieli drogi pojawiły się ślady krwi. Myśliwi pewnie w nocy  zaszlachtowali niebożątko. Stąd
 odśnieżona droga, bo do ambon trzeba jakoś dojechać😡. Na tejże samej drodze przy Źródle Wolfganga spotkaliśmy myśliwego. Stał z rozstawioną na trójnogu  bronią. Nie omieszkaliśmy z nim porozmawiać. Zapytaliśmy go, czy nie szkoda mu zabijanych zwierząt. Myśliwy opowiedział o dobrodziejstwach wynikających z odstrzału, 
o legalności polowań, o karach nakładanych na myśliwych przez leśników w momencie niewywiązywania się z umów i o tym, że teraz czai się na jelenia, który jest okropnym szkodnikiem lasu.  O Boże! A ja myślałam, że człowiek... Pożegnaliśmy myśliwego nie życząc mu powodzenia i ruszyliśmy do Ciemnego Wądołu płoszyć jelenie. Może wśród nich był ten, którego wczoraj wieczorem widzieliśmy z domku w świetle przydrożnej latarni?
Zboczyłam z tematu, bo chciałam zakończyć wątek myśliwego. Myśliwego spotkaliśmy w drodze powrotnej, czyli po zejściu z Tłoczyny. A co na Tłoczynie? Żywej duszy. Tylko my i góra. Jak w Narnii. Może gdzieś między drzewami śledził nas wilk, co bardzo możliwe albo przyczaił się jeleń drżąc z obawy przed Białą Czarownicą za myśliwego przebraną? Jak Tłoczyna, to i musiało być Gołoborze. I znów brodzenie w śniegu czasami po kolana. 







Było warto...


W planie były jeszcze Jelenie Skały, które odwiedzamy przy okazji wizyty na Tłoczynie. Odpuściliśmy. Poczekamy, aż ktoś przetrze ścieżkę, której i tak naprawdę na mapie nie ma. Wróciliśmy na żółty szlak zatrzymując się na chwilę na polanie i ruszyliśmy w drogę powrotną. Wtuleni w  Ciemny Wądół drążony przez bliską nam  Mrożynkę schodziliśmy w dół do Dwóch Mostków. Dziwne to  miejsce. Czy to bliskość Pogańskiej Kaplicy  czy sam potok wzbierający wody na tym odcinku? Czy może energia wąwozu albo granitowych głazów? Na tle ciszy dał się słyszeć dudniący odgłos bardziej drzew niż strumienia, chyba. Choć wiatru nie było. Zwykle ciemny i mroczny, dziś prześwitujący spomiędzy starych świerków pomarańczowo-różowym, ciepłym  światłem, jakby z latarni sodowych. Tumnusa jednak nie spotkaliśmy. Bardzo nastrojowo i
pięknie, choć w głowie kotłowały się wspomnienia krwistych plam na śniegu.









 Do domu wróciliśmy już po zachodzie.


Piętro wyższe gór - Stóg Izerski i Smrek spowijały gęste chmury. Nie żałowaliśmy, że zmieniliśmy plan i wybraliśmy się na niższy Grzbiet. Nadreptanych, a właściwie nabrodzonych niemal 13 kilometrów można liczyć podwójnie. Dlatego jutro jedziemy do Szklarskiej Poręby na ciepłe pączki. Po tym, co dziś zrobiłam, na jednym się nie skończy. Na dwóch chyba też, cobym nie zlichła.😆

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Takiej zimy się nie spodziewaliśmy

Niedziela miała być niespieszna. Może spacer do lipy albo na Kufel. Zdarzyło się zupełnie odwrotnie. Od samego rana gdy tylko wyszło słońce,...