Hejnice. Malowniczo położone miasteczko uzdrowiskowe u naszego południowego sąsiada przyciąga polskich turystów po pierwsze ciekawymi szlakami z licznymi punktami widokowymi, po drugie - bliskością. Z Mlądza to zaledwie pół godziny jazdy. O wyprawie na Frydlanckie Cimbury pisałam w ubiegłym roku. Dziś, ze względu na naszych licealnych przyjaciół (drugie klasowe małżeństwo), którzy w okolicach Hejnic i w samym mieście jeszcze nie byli, znów odwiedziliśmy skałki.
Wędrówkę na Cimbury i dalej na Oresnik rozpoczęliśmy na parkingu w Smedavie. Ku miłemu zaskoczeniu za parking zapłaciliśmy w złotówkach (cena biletu - 20 zł.). Czerwonym szlakiem wzdłuż Białej Smedy dotarliśmy do skrzyżowania ze szlakiem żółtym.
Droga na odcinku do Frydlanckich Cimburów bez rozległych widoków, za to urozmaicona, o różnej nawierzchni i przede wszystkim sycącej rześkości zieleni z dominacją młodych lasów smrekowych. Duża w tym zasługa pogody. Ciepło, ale nie upalnie i obłocznie🤗.
I tak po ponad godzinnym spacerku dotarliśmy do miejsca Poledni Kameny.
Do Cimburów zostało pół kilometra. Przed zachłyśnięciem się widokiem trzeba było wdrapać się po skałach szukając najodpowiedniejszego miejsca na postawienie stopy, żeby nie zakleszczyć nogi w wąskiej szczelinie bądź nie spaść w dół 😱, a potem pokonać schody prowadzące na kamienne wypłaszczenie z krzyżem.
Warto było! Widok na okolicę piękny. Jednak wiatr i wyobraźnia podpowiadająca dziwne sytuacje, które w górach rzadko, aczkolwiek się zdarzają, szybko nas przegoniły ze szczytu. Trzeba było odpocząć, coś przekąsić i sprawdzić, co tam Niedźwiedź z Radia puszcza w Zakamarkach, bo akurat pojawił się zasięg, a że Artur bez audycji Marka Niedźwieckiego żyć nie może, nieobyczajny w górach wybryk został mu wybaczony.
Przy zejściu z Frydlanckich Cimburów okazało się, że nie tylko my obraliśmy sobie to miejsce na odpoczynek. Na skale przycupnął gołąb pocztowy. Był tak zmęczony, że bliskość ludzi zlekceważył sobie totalnie pozując do zdjęć jako aktor drugiego planu.
Ze szlaku żółtego weszliśmy na zielony. Można było nim zejść w dół do Hejnic. My wydłużyliśmy trasę. Trzeba było zaliczyć Wodospad Velky Stolpich i Oresnik. Skręciliśmy więc w lewo i powędrowaliśmy w górę. Jeszcze wcześniej zapadła decyzja, że Nad Czarnym Potokiem rozdzielamy się. Grzesiek wrócił do Smedawy po auto, a my szlakiem żółtym i czerwonym zaliczając atrakcje zejdziemy do miasteczka. Zanim to nastąpiło z duszą na ramieniu przebrnęliśmy przez, całe szczęście, krótki odcinek trasy rowerowej. A że było z górki, co chwilę wyprzedzały nas rozwrzeszczane hordy małolatów pędzących bez opamiętania na dwóch kołach, którzy hamulców używali tylko przed zakrętem. Odetchnęliśmy z ulgą,gdy przy rozwidleniu drogi zobaczyliśmy znak - zakaz wjazdu dla rowerzystów🤗. Potem było już tylko lepiej.
Na szlaku turystów niewielu, toteż i tłumów przy wejściu na Oresnik nie było. Gdyby nie wiatr, pobylibyśmy dłużej.
Kamiennym i dość stromym czerwonym szlakiem schodziliśmy w dół, kiedy Artur otrzymał SMS o treści:
Kierowca już na nas czekał przy "nealkoholicznym" piwie. Byliśmy już niedaleko. Podziwialiśmy widoki hejnickich błoni i skalne występy szczytów.
Wycieczka jak najbardziej udana. Z Grzesiem spotkaliśmy się przy stoliku z pięknym widokiem w restauracji Delnicky Dum, w której można płacić kartą.
Kawa i przepyszne ciasto zwieńczyły naszą wyprawę. Widok na szczyty widoczne po obu stronach wież bazyliki był budujący. Byliśmy tam🤗. Wycieczka z dojazdem z Mlądza i posiedziskiem przy kawie zajęła siedem godzin. W sumie wydreptaliśmy 16 kilometrów, spaliliśmy mnóstwo kalorii, dotleniliśmy każdą komórkę ciała, a najważniejsze- mogliśmy pobyć ze sobą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz