29 grudnia 2024

Co nam przyniósł rok?


Kończą się kartki w kalendarzu. I tak z roku na rok coraz szybciej. Podobnie jest z choinką. Jedna ledwie rozebrana, a już stroi  się następna. Dobrze, że w tym nieustannym zapętleniu pamięć jeszcze się trzyma. Będzie co wspominać. 






Dla nas 2024 to rok wyjątkowo spokojny. Z jednej strony nic wielkiego się nie zadziało, z drugiej - tak naprawdę każdy dzień wnosił coś pozytywnego. Do września przebywaliśmy na rocznym urlopie dla poratowania belfrowego zdrowia. (Tak,tak. To właśnie ten przywilej, którego wszyscy nam zazdroszczą.) A więc przez większą część roku  mogliśmy sobie pozwolić na chwilę wytchnienia od pracy. Nie zmarnowaliśmy czasu. Codzienne spacery, rowerowe przejażdżki z podjazdem i bez, wędrówki po pustych górach w powszednie dni, czytanie książek i niespieszna, poranna kawa. Tyle do szczęścia wystarczy. Oczywiście pod warunkiem, że zdrowie wszystkim dopisuje. Nie goniliśmy za niczym. Nie planowaliśmy. Pomysły, w granicach naszych możliwości, realizowaliśmy na bieżąco. Czas wielkich oczekiwań od siebie i losu mamy chyba za sobą. Teraz, kiedy zwolniliśmy, cieszy wszystko - wschód słońca nad lasem, pierwsze bociany w gnieździe, szron na dzikiej łące, turkusowy zimorodek nad nurtem Kwisy, nawet krótkie, zimowe dni, bo noce w blasku świeczek są magiczne. Nawet po powrocie do pracy jakoś lżej, kiedy się pomyśli, że do emerytury już bliżej  niż dalej...
I nie przejmuję się tym, że czasami coś nie wychodzi, że barszcz wigilijny był za kwaśny, pierogi wcześniej polepione z synem rozkleiły się przy gotowaniu, a w filetach z karpia i tak były ości. Święta spędziłam tak, jak lubię - z dorosłymi dzieciakami i w lesie, na spacerach z mężem i psiakami. 

Drodzy Goście - blogowi i domkowi, życzymy Wam w Nowym 2025 Roku dużo zdrowia, spokoju, miłości i czasu na chwilowe przystanki. Życie jest piękne, zwłaszcza z naturą za pan brat. Niech się spełniają Wasze drobne marzenia. Bądźcie szczęśliwi!♥️💚













Na koniec dwa tytuły na dowód, że przyroda ma moc.  Na mnie wywarły duże wrażenie, tym bardziej, że to powieści autobiograficze. Wiozę je do domku. Jeśli zawitacie do nas kiedyś, będą pod ręką. 


                                🌲❄️







08 grudnia 2024

Takiej zimy się nie spodziewaliśmy

Niedziela miała być niespieszna. Może spacer do lipy albo na Kufel. Zdarzyło się zupełnie odwrotnie. Od samego rana gdy tylko wyszło słońce, pognało nas wyżej na Wysoki Grzbiet do kopalni Staniław po bryłkę kwarcu przez nieczynną sztolnię Die Sonne. Inspiracją stał się wpis Ani  z bloga  "Kobiece rozmówki", który odwiedzam regularnie od pięciu lat. Ruszyliśmy z Rozdroża Izerskiego. Z dołu szczyty wydawały się  oszronione i białe. No może trochę oprószone śniegiem. 


Drogą dotarliśmy do miejsca, z którego prowadzić miała scieżka do sztolni. Tak pokazywała mapa.



(Znów załadowałam zdjęcia odwrotnie🫣)
 
A stamtąd na tak zwaną szagę, według azymutu prosto pod górę do kopalni. Miała być oszczędność na czasie i drodze. No i była. A jakże! Ale jakim kosztem. 


Na początku śnieg sięgał do kostek i nie on był przeszkodą a powalone smreki, które trzeba było ominąć. Potem obsypane śniegiem krzewy jagód porastające skaliste podłoże lasu tuż pod gardzielą kopalni. Wyobraźnia nakazywała ostrożność. Nie wiadomo, czy pod jagodzinami nie czyhała jakaś skalna dziura. Pół biedy, gdy płytka. Gorzej, jeśli wpadlibyśmy do wyrobiska pamiętajacego czasy walońskie. Byliśmy w samym sercu ich eksploracyjnych poszukiwań. Grzesiek ostrożnie stawiał stopę, choć nie zawsze czuł grunt. Mnie było łatwiej. Szłam po jego śladach. Spoglądaliśmy co jakiś czas za siebie, by ocenić ile drogi zostało do końca wspinaczki.


Nie mogło być daleko. Niebo coraz bardziej rozjaśniało się przed nami. Drzewa z okiścią rzedły. Śnieg sięgał już do kolan. 
Doszliśmy w końcu do drogi u podnóża kopalni. 




W butach śnieg, za kołnierzem śnieg a raczej woda czy pot. No w każdym razie mokro. Ale co tam, kiedy takie widoki.






Trudno powiedzieć, co bardziej mi się podobało: góry czy chmury. Granice płynne.
Lustrzane odbicie.🤗




Na górze była ciepła herbata i  zamarznięte krówki mordoklejki, dzięki którym wróciły siły do zejścia. Tym razem mądrze, rozważnie i legalnie - po szlaku przez Zwalisko, a potem w dół do parkingu. 




Szalona wyprawa z podjazdem zajęła trzy i pół godziny. Zwariowana, nieostrożna, wręcz bezmyślna, ale cudowna i niezapomniana. No. I tylko tyle do szczęścia brakowało.🤗

                                  💚💚




 Po takiej przygodzie przypływają siły. Różne pomysły przychodzą do głowy. Ten zainspirowany był internetem. Powyżej ich realizacja. Święta za niedługo. Będzie okazja do podarowania prezentów.
  

Ale akcja! Mlądz posprzątany

 W ubiegłą sobotę ponad 40 osób dorosłych i kilkanaścioro dzieci zaangażowało się w sprzątanie naszej pięknej wsi. To był zryw na zaproszeni...