31 maja 2021

Kowalówka po raz pierwszy

  Kiedy jesteśmy na działce, często siadamy z kawą  patrząc na Kamienicki Grzbiet. Pomału zaczynamy nazywać wzniesienia po imieniu: Od południowego zachodu Czerniawska Kopa, na jej tle Zajęcznik, potem Stóg Izerski, Sępia Góra, Blizbor, Kufel i Stożek , za nimi Wysoka, dalej Prochowa, Kowalówka i Tłoczyna. Tej niedzieli za cel wędrówki obraliśmy Kowalówkę. Przed wyruszeniem jeszcze kawka,  oględziny działki, plecaki i w drogę przez Mlądz, Przecznicę, Radoszków. 


Za wsią dość ostrym podejściem dotarliśmy do niebieskiego szlaku rowerowego, ale żeby nie było zbyt nudno,  postanowiliśmy pójść na skróty i wejść starą ścieżką do drogi znanej nam już z zimowego wejścia na Kamienicę. Choć zamiast ścieżki z góry wzdłuż kolein po  harwesterze spływał bagnisty potok zapachem przypominający wodę w naszej studni, nie zawróciliśmy z drogi. Liczyliśmy na to, że droga się poprawi. Niestety, bagniście i grząsko było do końca skrótu. Zanim weszliśmy na główny trakt, pod  strzelistym świerkiem zauważyłam kamień. Niezwykły to kamień. Z twarzą Liczyrzepy. Kapelusz zwiał mu wiatr i poniosły w dół wody strumienia. Kostur zatonął w bagnistym rozlewisku potoku, gdy starzec chciał podeprzeć się na nim i dać odpoczynek strudzonym nogom. Przyczaił się tutaj przy starej ścieżce i spoglądał z ukosa na turystów, których skrótem wywiódł w pole. Uśmiechał się szelmowsko, patrząc na  nasze przemoczone po kostki buty. 



Gdy wyprane w strumieniu skarpety schły na Grzesia plecaku, ruszyliśmy tym razem w komfortowych warunkach (choć w butach nadal mokro) do rozwidlenia dróg pod Kamienicę. Zimą mało było widać. Teraz jedna z dróg prowadząca na południowy zachód otwierała się na nasłoneczniony Wysoki Grzbiet. Przy niej myśliwi postawili ambonę, która posłużyła nam za przydrożną jadalnię. Kanapki z konserwą i pomidorkiem koktajlowym, porcja domowego sernika, łyk gorącej herbaty i dalej w drogę. Ale zanim wróciliśmy na szlak, dopadło nas  takie "zamarzenie", aby puścić się w te drogi na rowerze. Zjechać przez Płókowy Mostek do Grobu Liczyrzepy. Potem wspiąć na wysoki Grzbiet i dalej na Halę Izerską, torfowiska, a może nawet dojechać do Jizerki? Kiedyś to zrobimy.


 Do Kowalówki (888m n.p.m.) szliśmy starym żółtym szlakiem. To był najbardziej urokliwy odcinek trasy.  Droga niewydeptana, zdziczała i ... tajemnicza. Ania Blogerka miała rację. Po obu jej stronach  otulał nas szpaler olbrzymich, przyprószonych igliwiem, pokrytych mchem i porostami głazów. Sprawiały wrażenie ciepłych i przytulnych. Tłumiły wszelkie dźwięki. Nawet ptaki w tym miejscu jakby ucichły. Cisza. Nie dobiegał nas żaden odgłos cywilizacji. Gałęzie modrzewi i świerków zaczepiały nas na powitanie. Kolejne "zamarzenie" było takie, aby przyjść tu kiedyś na dłużej. Przysiąść i nigdzie się nie spieszyć. Zapomnieć o mijającej niedzieli i poniedziałkowym powrocie do pracy, o późnej porze i dojeździe do domu oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów, i o tym, że to co piękne, szybko się kończy i trzeba wracać do gorszej rzeczywistości. To będzie piękny czas. Czas szczęśliwych emerytów😀.


Dzika droga na Kowalówkę. Dawniej popularny i uczęszczany szlak turystyczny z Querbach.


Zdjęcia, niestety, nie zastąpią widoków gołym okiem. To tylko namiastka.



Ostatnio baaardzo polubiłam kamienie. Ciekawe z jakiej przyczyny?😉



Brodaczka zwyczajna
Biowskaźnik czystego powietrza





Szczyt Kowalówki 



Tulenie do brzozy pomogło - na chwilę... I tak trzeba było schodzić w dół.
.

No to jeszcze łyk wody ze źródła Wolfganga.


Potem powrót Ciemnym Wądołem wzdłuż Mrożynki.



Jak w hobbitowym tajemniczym Czarnym Lesie 



Ostatni rzut oka na Kowalówkę


Tłoczyna w wiosennej szacie.
A na całej górskiej trasie ani jednej żywej duszy. Tylko przed Dwoma Mostkami jakieś dziewczę ze słuchawkami w uszach zatrzymało się na rowerze.

                                        Misie porzucone pod przecznickim kontenerem PCK

                                                                         Adoptowane!

                                       


Na koniec po wycieczce kawka z widokiem

Kolejna udana niedziela za nami.


































 





24 maja 2021

Skarb w studni ukryty...




 Najpierw uważnie przyglądaliśmy się urobkowi  koparki. Potem z nosem przy ziemi lustrowaliśmy każdy kawałek odkrytej ziemi. Sztych za sztychem, z miejsca na miejsce delikatnie przerzucałam ziemię z gruzem, aby przewieźć ją na taczce pod podmurówkę. Każdy metaliczny dźwięk  wprawiał nas w konsternację. Zamieraliśmy wtedy w bezruchu, a potem szybko podniecenie opadało i znów rozczarowani wracaliśmy do roboty Nie traciliśmy nadziei na odnalezienie nawet wtedy, gdy dział się ten nasz rolling stones. Miała być w kształcie poziomej litery "s", masywna, duża, mosiężna, zdobiona. Klamka  drzwi frontowych, bo o niej mowa, niestety, nie została odnaleziona.😌 Szkoda, bo pani Danuta z pewnością by się ucieszyła. Zapamiętała ją z dzieciństwa spędzanego u dziadka i chciała ją odzyskać, co mnie w ogóle nie dziwi. Ja też z sentymentem spoglądam na rzeczy z domu moich dziadków "ocalone" od zapomnienia. Nie mają wartości materialnych, ale dla mnie są bezcenne. Ich ślubny portret w starej, oryginalnej ramie umieściłam w centrum naszego domu - na kominku. Podobnie traktuję stolik na nóżkach przedwojennej maszyny do szycia babci Natalki. 

Wracając do tematu - klamka wsiąkła. Za to prawdziwy skarb odnaleźliśmy w studni. 



Olbrzymie Serce z kamienia zasypane było ziemią i innymi kamieniami. Uduszone, zimne, zahibernowane, pozbawione dostępu do słońca, powietrza. Natychmiast podjęliśmy reanimację.

 Grzegorz wykopał, ja, niczym Syzyf, ogrzewając je ciepłem dłoni po sześciu kamiennych schodkach wyturlałam na powierzchnię ziemi.  Promienie majowego słońca natychmiast się nim zajęły. Tłoczyły energię aż do momentu, gdy stał się ciepły, suchy i jasny. Ożył. 


Razem z nim do życia powoli wracała studnia. Grzegorz coraz bliżej  dokopywał się do lustra wody. Ja natomiast w ocynkowanym wiadrze wynosiłam na powierzchnię szlam, drobne kamienie, gałęzie i inne zanieczyszczenia.


 Potem następowało przetaczanie wody. Brudna - pompą usuwana ze studni na zewnątrz-  robiła miejsce świeżej. Ale  niemal natychmiast stawała się błotkiem. Zanim napłynęła, mogliśmy wybrać kolejnych kilka wiader szlamu. I taki zabieg powtórzyliśmy kilka razy.

                                       Oj, coś się stało. Pompę trzeba było przedmuchać😂

 Pracowaliśmy do wieczora. W efekcie oczyściliśmy studnię do głębokości  40 centymetrów. Ale to dopiero połowa jej głębokości. Sąsiad  Jan - rodowity mieszkaniec Mlądza - mówi, że powinna mieć 80 cm głębokości. a więc to jeszcze nie koniec.

Po pracy w studni blask słońca poraża😊
To jeszcze nie koniec 


A może ktoś chętny na kąpiele błotne wysoko zmineralizowane? Nie zedrę. Przez miesiąc w promocyjnej cenie.





Serce z kamienia i przywrócony puls w studni zwabił wścibskie sarny i Lalusia.

Dzień bez wkrętarki  i zapachu drewna to dzień stracony. Choć słońce chowało się już za las, Grzesiek musiał ułożyć kilka klocków na fundamencie. 




Praca trwała do zachodu. 

Minęła  kolejna, długa, pracowita sobota. Z każdym przepracowanym dniem coraz bardziej wsiąkamy w to miejsce, uważając je za wyjątkowe. Pracy dużo. Nie jest łatwo. Ale takie skarby, jak dzisiejszy, to nie przypadek. Dodają sił. Odkopane kamienne serce na naszej działce to znak przywrócenia miejscu życia, a nie frazeologiczna nieczułość. 😊

16 maja 2021

U studni

"Spotkamy się kiedyś u studni, w koło będzie zielono (...) woda w niej będzie chłodna, w świat uwierzymy z powrotem(...) Spotkamy się kiedyś u studni z wiecznie żywą wodą i będziemy znów tacy młodzi..."

Kto wie? Może właśnie przy mlądzkiej studni pod naszą nieobecność spotykają się wszyscy byli gospodarze tego domu? Wypędzeni i przesiedleni razem przy wspólnym biesiadnym stole piją polski  samogon i zagryzają suchym, podwędzanym wurstem? A na deser zajadają drożdżówkę z kruszonką  i struclę z bakaliami? Tego nie wiem. Ale jednego jestem pewna  - studnią musimy się zająć.

Studnia w sobotę 15.05 była tylko przerywnikiem w przygotowywaniu podłoża pod podłogę domku. Za każdym razem do spożycia przywozimy wodę ze sobą. Pięć litrów w zupełności starcza nam na kilka godzin. Ale dobrze byłoby mieć już swoją wodę pitną, gdy za miesiąc przyjedziemy tu na dłużej.  

Studnie izerskich wsi są bardzo podobne. Pochodzą z II połowy XIX wieku. Lustro wody, do którego prowadzą kamienne schodki, znajduje się półtora do dwóch metrów pod poziomem gruntu. Nie są to studnie głębokie. Te, do których zaglądałam, zwykle miały do metra głębokości. Są to studnie skośne  kopane i murowane. W ściankach zejścia do studni czasami bywają "chłodziarki" - kamienne półki na przechowywanie żywności. Tuż nad lustrem wody często  spotyka się dużą kamienna płytę. W tej części lodówka😊 chłodzi najlepiej. Moi synowie bardzo się ucieszyli z tej półki. Doskonale wiedzą, do czego będzie im służyć, kiedy zajdzie ryzyko chłodzenia napojów w bystrej wodzie  Mrożynki. 

No więc mieliśmy tylko zajrzeć do tej studni, aby ocenić, ile tak naprawdę będzie przy niej roboty. Woda w niej  jest. Wejście przez lata było otwarte. Wiatr naniósł nieczystości w postaci gałęzi, przegniłych łodyg, liści. Spływająca do niej woda z deszczu i topniejącego śniegu pociągnęła za sobą ziemię i drobne kamienie. Nad lustrem widać doprowadzoną do studni żelazną rurę. Być może nad jej powierzchnią stała ręczna pompa. Dom spłonął prawie trzydzieści lat temu, więc mógł być już hydrofor. Sporo roboty przed nami. Trzeba ją  oczyścić, uzdatnić wodę, odbudować zruszoną koparką ściankę  i wzmocnić całą budowlę. Ale co to dla nas, skoro przerzuciliśmy kilkadziesiąt ton kamieni przygotowując miejsce pod fundament.💪 Z tą myślą wróciłam do swojej pracy. Za kilkanaście minut usłyszałam: "Możesz tu podejść?". No nie, znów padalec, albo jeszcze coś gorszego - pomyślałam odrywając się od roboty. Myliłam się. Grzesiek w oczekiwaniu na przyjazd desek z tartaku oczyścił kilka pierwszych schodków do studni. Prawdziwa koronkowa robota. Każdy stopień ułożony z jednego, długiego, kamiennego bloku. Pomiędzy nimi powciskane i uzupełnione gliną mniejsze łupki. Nawet półka wspomnianej chłodziarki zatrzymała ślady bielenia. Jeszcze raz tyle i dostęp do wody będzie oczyszczony. A wygląda to tak:




A co poza tym? Fundament pod podłogę przygotowany.





 Młode pędy rdestowca usunięte, a niektóre gniazda rozkopane i posypane preparatem przyspieszającym gnicie.



 Pierwszy  gazon (wygrzebany z ruin) z aksamitkami  przy szopie cieszy oko.👌





 Świerkowe deski z izerskiego lasu czekają na palecie.



Jedziemy w sobotę😀.
Tylko dlaczego ten tydzień tak się wlecze? Dopiero kończy się niedziela...










11 maja 2021

Na Wysokim Grzbiecie zima się trzyma

 Niedziela 09.05.2021 już o siódmej rano przywitała nas podmuchem ciepłego powietrza. To był pierwszy upalny dzień tej wiosny. W planie mieliśmy dotarcie do Wysokiej Kopy (1126m.). Po porannym spacerku i obfitym śniadaniu w "Puchatku" pojechaliśmy na Rozdroże Izerskie, skąd ruszyliśmy na szlak. Był to pierwszy dzień popandemicznej aktywności pensjonatów i hoteli.  Każdy zwolennik górskich aktywności czekał na ten moment. Oprócz tego piękna pogoda, więc ludzi było sporo. A tego to my nie lubimy. Choć na szczytach widać było śnieg, myśleliśmy, że to tylko północne, zacienione stoki  na dłużej go zatrzymały. Z czasem suchy szlak stawał się coraz bardziej wilgotny. Potem pięliśmy się  do Rozdroża pod Zwaliskiem pod prąd strugi. Na czerwonym szlaku prowadzącym z Wysokiego Kamienia na Polanę Izerską leżała półmetrowa warstwa brunatnego śniegu. I tak przez tajemniczy Wieczorny Zamek - jedną ze skał Zwaliska  z walońskim oznakowaniem  sprzed około tysiąca lat dotarliśmy do nieczynnej  Kopalni Kwarcu Stanisław. Pomimo wysokości, śniegu nie było prawie wcale. Za każdym razem, kiedy tu byliśmy, obchodziliśmy ją od frontu nie zaglądając do  wyrobiska. Teraz mogliśmy ją zwiedzić dokładnie, łamiąc zakaz i zapuszczając się w głąb od północnej strony. Widoki robiły wrażenie.

 I pomyśleć, że wszystko zaczęło się kilkaset lat wstecz od poszukiwań Walonów, którzy przybyli w Góry Olbrzymie w poszukiwaniu złota i drogich kamieni. Na szczęście nie wybrali wszystkiego. Trafił nam się niezły okruszek różowego kwarcu. Zachowamy go na pamiątkę i na szczęście, bo ponoć taka jego moc😊.

Do zaplanowanej Wysokiej Kopy zostało około godziny drogi. Znów weszliśmy w topniejącą breję  śniegu, która utrudniała marsz.  Warunki pogarszały się, więc cóż było robić? Podjęliśmy decyzję o powrocie. Słuszną zresztą, bo w ten sposób dłużej mogliśmy delektować się widokiem Karkonoszy - od Szrenicy, aż po Przełęcz Okraj. W domu byliśmy około 17. Kawka na tarasie smakowała wybornie. 

Jaka refleksja po wyprawie na Wysoki Grzbiet?  Widoki ładne, ale zbyt tłumnie na nim. Myśli zebrać trudno. Na "Wieczornym Zamku" można było pobyć dłużej. Ciekawa historia jest z nimi związana. Niestety, inni też mieli "miejscówki". Mało popularny przez co  niezatłoczony Kamienicki Grzbiet daje pod tym względem większą swobodę. Na nim czas wolniej płynie, a w niektórych miejscach  może zupełnie się zatrzymał?😊


Przydrożne wierzby pod Puchatkiem z cyklu: "Krajobrazy dawnej polskiej wsi". 

Noclegownia 
Koń Sąsiada  - pana Janka-  na niedzielnym popasie

Stawy przy Rozdrożu 

Widok na Wysoki Kamień z Wieczornego Zamku

Znaki walońskie na skale

bez komentarza

Kopalnia kwarcu - gardziel wyrobiska

Kopalnia kwarcu


Widok na Kamienicki Grzbiet i Pogórze Izerskie

W tle Góry Kaczawskie


Widok sentymentalny. Gdzieś tam Schronisko pod Łabskim Szczytem... 







Takiej zimy się nie spodziewaliśmy

Niedziela miała być niespieszna. Może spacer do lipy albo na Kufel. Zdarzyło się zupełnie odwrotnie. Od samego rana gdy tylko wyszło słońce,...