Kiedy jesteśmy na działce, często siadamy z kawą patrząc na Kamienicki Grzbiet. Pomału zaczynamy nazywać wzniesienia po imieniu: Od południowego zachodu Czerniawska Kopa, na jej tle Zajęcznik, potem Stóg Izerski, Sępia Góra, Blizbor, Kufel i Stożek , za nimi Wysoka, dalej Prochowa, Kowalówka i Tłoczyna. Tej niedzieli za cel wędrówki obraliśmy Kowalówkę. Przed wyruszeniem jeszcze kawka, oględziny działki, plecaki i w drogę przez Mlądz, Przecznicę, Radoszków.
Za wsią dość ostrym podejściem dotarliśmy do niebieskiego szlaku rowerowego, ale żeby nie było zbyt nudno,
postanowiliśmy pójść na skróty i wejść starą ścieżką do drogi znanej nam już z zimowego wejścia na Kamienicę. Choć zamiast ścieżki z góry wzdłuż kolein po harwesterze spływał bagnisty potok zapachem przypominający wodę w naszej studni, nie zawróciliśmy z drogi. Liczyliśmy na to, że droga się poprawi. Niestety, bagniście i grząsko było do końca skrótu. Zanim weszliśmy na główny trakt, pod strzelistym świerkiem zauważyłam kamień. Niezwykły to kamień. Z twarzą Liczyrzepy. Kapelusz zwiał mu wiatr i poniosły w dół wody strumienia. Kostur zatonął w bagnistym rozlewisku potoku, gdy starzec chciał podeprzeć się na nim i dać odpoczynek strudzonym nogom. Przyczaił się tutaj przy starej ścieżce i spoglądał z ukosa na turystów, których skrótem wywiódł w pole. Uśmiechał się szelmowsko, patrząc na nasze przemoczone po kostki buty.
Gdy wyprane w strumieniu skarpety schły na Grzesia plecaku, ruszyliśmy tym razem w komfortowych warunkach (choć w butach nadal mokro) do rozwidlenia dróg pod Kamienicę. Zimą mało było widać. Teraz jedna z dróg prowadząca na południowy zachód otwierała się na nasłoneczniony Wysoki Grzbiet. Przy niej myśliwi postawili ambonę, która posłużyła nam za przydrożną jadalnię. Kanapki z konserwą i pomidorkiem koktajlowym, porcja domowego sernika, łyk gorącej herbaty i dalej w drogę. Ale zanim wróciliśmy na szlak, dopadło nas takie "zamarzenie", aby puścić się w te drogi na rowerze. Zjechać przez Płókowy Mostek do Grobu Liczyrzepy. Potem wspiąć na wysoki Grzbiet i dalej na Halę Izerską, torfowiska, a może nawet dojechać do Jizerki? Kiedyś to zrobimy.
Do Kowalówki (888m n.p.m.) szliśmy starym żółtym szlakiem. To był najbardziej urokliwy odcinek trasy. Droga niewydeptana, zdziczała i ... tajemnicza. Ania Blogerka miała rację. Po obu jej stronach otulał nas szpaler olbrzymich, przyprószonych igliwiem, pokrytych mchem i porostami głazów. Sprawiały wrażenie ciepłych i przytulnych. Tłumiły wszelkie dźwięki. Nawet ptaki w tym miejscu jakby ucichły. Cisza. Nie dobiegał nas żaden odgłos cywilizacji. Gałęzie modrzewi i świerków zaczepiały nas na powitanie. Kolejne "zamarzenie" było takie, aby przyjść tu kiedyś na dłużej. Przysiąść i nigdzie się nie spieszyć. Zapomnieć o mijającej niedzieli i poniedziałkowym powrocie do pracy, o późnej porze i dojeździe do domu oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów, i o tym, że to co piękne, szybko się kończy i trzeba wracać do gorszej rzeczywistości. To będzie piękny czas. Czas szczęśliwych emerytów😀.
Dzika droga na Kowalówkę. Dawniej popularny i uczęszczany szlak turystyczny z Querbach.
Zdjęcia, niestety, nie zastąpią widoków gołym okiem. To tylko namiastka.
Ostatnio baaardzo polubiłam kamienie. Ciekawe z jakiej przyczyny?😉
Brodaczka zwyczajna
Biowskaźnik czystego powietrza
Szczyt Kowalówki
Tulenie do brzozy pomogło - na chwilę... I tak trzeba było schodzić w dół.
.
No to jeszcze łyk wody ze źródła Wolfganga.
Potem powrót Ciemnym Wądołem wzdłuż Mrożynki.
Jak w hobbitowym tajemniczym Czarnym Lesie
Ostatni rzut oka na Kowalówkę
Tłoczyna w wiosennej szacie.
A na całej górskiej trasie ani jednej żywej duszy. Tylko przed Dwoma Mostkami jakieś dziewczę ze słuchawkami w uszach zatrzymało się na rowerze.
Misie porzucone pod przecznickim kontenerem PCK
Adoptowane!
Na koniec po wycieczce kawka z widokiem
Kolejna udana niedziela za nami.