10 maja 2021

O dźwięczących cegłach, młyńskim kamieniu i strugach...potu

Sobota 8 maja 2021. Z początku wydawało się, że wszystko pójdzie jak z płatka. Wybierzemy cegieł ze starych fundamentów ile potrzeba, czyli według długości sznurka. Umieścimy bloczki szalunkowe. Zalejemy je gotową zaprawą cementowo-betonową i  podwaliny pod nowy dom gotowe. Wieczorem będzie czas, aby wejść na Mlądz i obejrzeć zachód słońca. No, może czasami trafi się jakiś większy  kamień, to wygrzebiemy go wspólnie. "Pamiętaj, żeby całe cegły odkładać na skraj gruzowiska. Zrobię z nich schodki"  -przypomniał mi Grzegorz na początku pracy. Pomyślałam:  "Dam radę, wiem przecież jak wygląda cała cegła.". Oj, jaka byłam głupia. Myślałam, że najważniejsze i najtrudniejsze w tym wszystkim to pamiętać o tych całych cegłach, a najlepiej jeszcze, żeby dźwięczały przy stuknięciu czymś metalowym, bo te cegły to takie jak klinkierowe, prawie. Obawiałam się, że z tym będzie gorzej, bo jak brzmi dźwięcząca cegła do licha? Głoska - rozumiem, ale cegła?😏Skąd on to wszystko wie? Chyba rozterkę  miałam wypisaną na twarzy, bo po chwili dodał:  "Dobra, odkładaj wszystkie, jak lecą. Najwyżej potem się odrzuci". No i po problemie. Super. 👍 Z  zapałem przystąpiłam więc do roboty. Po krótkim szkoleniu wiedziałam, co robić. Gruz, czyli pokruszone cegły, na zewnątrz za sznurek. Dłubać czym się da  rynienkę  do kreski na drewnianym szablonie, czyli na głębokość 25 centymetrów i tak na całym obwodzie domu. Zaczęłam od północno-wschodniego węgła. Pierwszy metr, jak to się mówi,  ogarnęłam w 15-20 minut. Starałam się aż nadto, bo wygrzebana szerokość przekraczała tę wskazaną na szablonie. Czyli... dobrze. 👌Potem pośród potłuczonych cegieł pojawiały się troszkę cięższe, bo całe. Odłożyłam z namaszczeniem dwie we wskazane miejsce nie sprawdzając -  dźwięczą czy też nie, po czym znów zabrałam się za drążenie. Wtedy zaczęły się schody. Na wytyczonej sznurkiem "drodze",  pod warstwą potłuczonych cegieł i powiedzmy drobnych kamieni pojawiały się coraz większe  głazy. Ważyły grubo ponad 100 kilogramów! Szczytem "niespodzianki" był  bieluśki kamień młyński na południowej krawędzi fundamentu. Wytaszczyliśmy je wszystkie sposobem. Dwa grube drągi posłużyły za dźwignię. Całym ciałem napieraliśmy na nie, aby przesuwać kamienie. Łopatami  tylko mogliśmy zruszyć głazy. Reszta to praca rąk własnych i ...toczenie przez napieranie  nad poziom gruzu😓😖💪. Czasami, aby wytaszczyć je na powierzchnię, trzeba było zrobić miejsce i przesunąć kolejne dwa albo trzy olbrzymy. Strugi potu zalewały oczy i delikatnie łaskocząc ciało spływały gdzieś niżej po kręgosłupie.  Wydawało mi się, że wszystkie mięśnie mam rozgrzane do czerwoności. Czasami słyszałam głuche dudnienie w piersi. Innym razem Grześka. "Nic.NicZ kamieniami gadam" - odpowiedział, gdy spytałam z kim rozmawia. Wtedy siadaliśmy na moment na stercie gruzu, a potem znowu to samo. W  pewnym momencie oderwałam wzrok od roboty. Nad Mrożynką całkiem niedaleko stał bażant. Wyciągał szyję znad zarośli i przyglądał się dziwowisku. Pewnie niezły ubaw mieli też z nas sąsiedzi. Na całe szczęście nie używaliśmy niecenzuralnych słów. No może tylko cichutko kilka zdławionych wysiłkiem kurw poleciało.  A co z cegłami? Już nawet  nie pamiętam, czy były jakieś  cegły czy nie. Wydobyty drobny "urobek" fruwał w powietrzu, a ja w tym czasie modliłam się, aby pod nim nie ukazał się kolejny kolos. Po siedmiu godzinach nierównej walki byłam wykończona, ale i dumna, gdy wieczorem na noclegu w przecznickiej Lesniczówce Puchatek  usłyszałam od męża "Dziękuję. Bez ciebie bym sobie nie poradził". I vice versa, Kochanie.😍
No, ponoć najgorsza robota za nami. Teraz tylko klocki.

Te dwie kruszynki  wygrzebaliśmy spod gruzu. 

W niedzielę kierownik nadzoru sprawdził efekty sobotniej roboty.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Takiej zimy się nie spodziewaliśmy

Niedziela miała być niespieszna. Może spacer do lipy albo na Kufel. Zdarzyło się zupełnie odwrotnie. Od samego rana gdy tylko wyszło słońce,...