21 marca 2022

Jak dziecko...

 Wyjątkowość zodiakalnych Ryb polega na nie do końca racjonalnym postrzeganiu rzeczywistości i intuicyjnym rozumieniu - wyczytałam. A może to tylko dziecięca naiwność, której nabywa się z biegiem lat? Mój śp. dziadek na starość zaczął wierzyć w bajki, które wcześniej opowiadał. Uwierzył nawet w św. Mikołaja:)W czym rzecz? 

  Zacznę od tego, że lubię góry. Kiedyś zaglądałam w nie rzadziej. Teraz, kiedy mój mąż Grzegorz Wielki 💪wybudował nam domek nad Mrożynką, a tym samym spełnił nasze długoletnie marzenia, góry mam w zasięgu wzroku. Czytam wszystko, co wpadnie mi w oko, a  tematycznie z nimi jest związane. Pewnego dnia serfując po  Internecie natknęłam się na tytuł "Droga  do domu" Przemysława Żuchowskiego. Po kilku dniach trylogię miałam już w domu.  Akcja tocząca się w XVIII wieku w okolicach Szklarskiej Poręby i w Górach Olbrzymich przybliża historię związaną z działalnością Walonów przybyłych do Polski z północy Europy w poszukiwaniu szlachetnych kruszców. Ukazuje ich  trudne relacje z niektórymi  mieszkańcami, wywołane brakiem zaufania do obcych, a z drugiej strony daje przykłady dozgonnej przyjaźni. Odkrywa tajemnice skalnych grot, jaskiń i podziemi. 

W trakcie czytania złapałam się na tym, że pomimo wieku, więcej niż dojrzałego, często myślę jak moje szkolne dzieci ( nie wszystkie, bo niektórym myślenie o literaturze  sprawia duży wysiłek, a nawet kłopot) . "Proszę pani, a to było naprawdę?" - pytają mnie, kiedy omawiamy bardziej lub mniej realistyczny tekst. Boję się wtedy odpowiadać. Powiem "Nie", to zniechęcę do czytania. Powiedzą, że bzdura, że nie warto było, bo one już go polubiły, a jego tak naprawdę nie ma. A one chcą wierzyć, że taki Bilbo Baggins na przykład czy bardziej prawdopodobny Boka, Nemeczek albo Scrooge istnieli  naprawdę. Kłamać nie mogę, więc odpowiadam "Nie, ale..." i to ich satysfakcjonuje. I coś podobnego przytrafiło się mnie. Uwierzyłam w historię powieściowego  Walona  od początku do końca. Mało tego. Co jakiś czas sięgałam po mapę Gór Izerskich i próbowałam namierzyć miejsca zdarzeń. Pomagały mi w tym przypisy. Wiele ścieżek rozpoznałam, zwłaszcza tę prowadzącą do schroniska pod mój ulubiony "Łabski Szczyt" czy z Wysokiego Kamienia na Wieczorny Zamek, skąd już niedaleko do Kopalni  Stanisław, która Walonom zawdzięcza istnienie. W niektórych szlakach się gubiłam, co z pewnością było zamiarem autora.  Opisy krajobrazów, górskich ścieżek, skał, leśnych duktów przywoływały wspomnienia górskich wędrówek. Wsiąkłam w powieść naiwnie jak dziecko. Spotkanie Gucka z Duchem Gór po  prostu sobie przywłaszczyłam. 😊 A wierność i wdzięczność upersonifikowanej wilczej watahy za uratowanie im życia wzruszyła  do łez. Powodów do wzruszenia w trylogii było wiele. Przykładów przyjaźni i szlachetności również. Liczne nawiązania do historii walońskiej, konkretne miejsca i postacie; ścieranie się dobra ze złem i zwycięstwo tego pierwszego; dyskretne pouczenie i cenne przesłanie, że miarą prawdziwego skarbu nie garnce drogocennych kamieni, a dobro, które z nich się bierze - tyle w jednej powieści, która wzrusza, uczy i bawi. 


Spoglądam przez okno na północne zbocze Prochowej, gdzie znajdowała się kopalnia kobaltu i pytam powieściowego Walona: "Byłeś tam?




Patrzę na wartką  Kwisę w dolnym biegu i jestem pewna, że ją widział, jeszcze w Widłach... gdzieś pod Białym Kamieniem...

  Jak tylko zrobi się cieplej, muszę wybrać się do Szklarskiej Poręby Dolnej, której nie znam. Najlepiej z pobliskiego Antoniowa albo Kopańca przez Rezerwat Krokusów. W Siedlęcinie też nie byłam. Książki inspirują. 

A może to wszystko za sprawą przywiezionych z gór kamieni, porozrzucanych tu i ówdzie w moim domu? :)


20 marca 2022

Smutno

 Z Sąsiadem zza rzeczki znaliśmy się niedługo. Od początku naszego pobywania na działce widywaliśmy go siedzącego na krzesełku pod domem. Wychodził na papierosa. Machaliśmy sobie na powitanie. I choć nie było nam dane z nim porozmawiać, polubiliśmy Sąsiada. Zimą nie było Go widać. Ale jaka to przyjemność palić na chłodzie i mrozie. "Może pali w domu" - tłumaczyliśmy sobie Jego nieobecność.  Dziś, kiedy wracaliśmy do domu, przystanęliśmy przy płocie i porozmawialiśmy  z rodziną. 1 grudnia 2021 Sąsiad zmarł. Przykro bardzo...

W tym tygodniu w Mlądzu spędziliśmy dobę. Spieszyliśmy się do dzieci, które zjechały do domu z Wrocławia. Dobre i tyle, biorąc pod uwagę prace, które wykonał Grześ. 





Wieczorem

Nad ranem

O świcie

                                                                  Przed południem


                                                                       
Dziś na spacer nie było czasu. Szkoda, bo pogoda piękna. 














14 marca 2022

Diabeł tkwi w szczegółach

 Precyzja i staranność Grześka w tworzeniu domku są niebywałe. Ja, zwykła baba tak sobie teraz myślę, że gdyby już na etapie fundamentów i stawiania ścian coś Mu poszło nie tak, czyli oczko poziomicy odchyliło się w prawo lub w lewo, w dół czy w górę, to przy wykończeniu mogłoby  coś nie spasować, wykrzywić się, rozjechać. Krzywizna milimetrowa na odcinku metra  na całej długości domku może być widoczna gołym okiem. A tak, proszę: 2365mm wysokość  deski po lewej i 2365mm długość deski po prawej stronie drzwi tarasowych. I On jeszcze mówi: "No, nie mogło wyjść inaczej". Nawet parapety i obramowania okien są wszędzie identyczne. Ale skąd człowieku to wiesz? Pytam. Odręczny projekt zapisany na kartce, zapiski ołówkiem na deskach, reszta w głowie, a  wtedy słyszę: "Cicho, cicho. Nic nie mów. Liczę".

                                                                                       

 
                                                           I efekty takie, jak na obrazkach poniżej








Gdybym od czasu do czasu nie uczestniczyła w budowie, jako młodszy pomocnik, nie dałabym wiary, że cały ten domek to praca jednego człowieka. Zdeterminowany, z pasją, pracowity  i konsekwentny w osiąganiu celu, którym jest realizacja trzydziestoletnich  marzeń. Cały Grześ.

 U mnie jest trochę inaczej. Ostatnio zrobiłam na szydełku ze sznurka 4 podkładki pod talerze tym samym wzorem, szydełkiem i nitką. I co? I każda  ma inną średnicę. Wprawdzie różnica niewielka, ale widać. Na pocieszenie: z tego się nie strzela. A podkładki i tak będą sobie leżały pojedynczo, to nikt nie zauważy. Myślę, że gdyby mój mąż wszedł w ten projekt, to  pasowałyby do siebie idealnie. Taki już jest i nic na to nie poradzę😉.Są gorsze przypadki. Kiedyś koleżanka oświadczyła mi, że w drugim życiu weźmie sobie mojego Grześka za męża, bo jej Robert drewutnię obiecał wybudować i na tym się skończyło. Nie boję się. Wiolka nie ma szans, bo nie umie lepić ukraińskich (teraz) pierogów.😊
 
 


Nie samą budową jednak Grzesiek żyje. Pogoda i widoki za oknem wyciągnęły go z domku na spacer.




Przestrzeń i cisza...



                                                             Po drugiej stronie mokrej łąki

A mnie tu nie ma. Jestem w Trzebowie. Impregnuję z Oskarem piętnastoletni płot. Ogarniam ogródek, bo po zimie znów wylazły dębowe liście i sprzątam. Przy gitarze robota w domu idzie jak z płatka.
























06 marca 2022

Precz z Narnią...

To już przedwiośnie. Wypadałoby coś napisać, ale co? Że na niedzielnym spacerze co chwilę spoglądałam w niebo, które w ostatnim czasie nie kojarzy się tak, jak powinno? Że oprócz skowronków słychać było dudnienie  transportowych samolotów? Że przechodząc obok  krzyża czułam potrzebę pogadania z Bogiem?  Że z powodu braku komórki śpieszyłam  do domku, aby sprawdzić, co dalej? Że przy jednym z domów w Przecznicy zmroził mnie widok modlącej się w oknie kobiety? Że chciałabym, aby mądrość i rozwaga milionów pokonała demona? Bardzo egoistyczne moje niepokoje. Niespełna kilkaset kilometrów na wschód umierają ludzie, a ja użalam się nad brakiem komfortu podczas spaceru. 















 













Precz z Narnią pod rządami Białej Czarownicy z wędrującym pieprzem. Niech ktoś ją pokona, uwolni ludzi zamienionych w posągi i roztopi lód.



















Takiej zimy się nie spodziewaliśmy

Niedziela miała być niespieszna. Może spacer do lipy albo na Kufel. Zdarzyło się zupełnie odwrotnie. Od samego rana gdy tylko wyszło słońce,...