Wyjątkowość zodiakalnych Ryb polega na nie do końca racjonalnym postrzeganiu rzeczywistości i intuicyjnym rozumieniu - wyczytałam. A może to tylko dziecięca naiwność, której nabywa się z biegiem lat? Mój śp. dziadek na starość zaczął wierzyć w bajki, które wcześniej opowiadał. Uwierzył nawet w św. Mikołaja:)W czym rzecz?
Zacznę od tego, że lubię góry. Kiedyś zaglądałam w nie rzadziej. Teraz, kiedy mój mąż Grzegorz Wielki 💪wybudował nam domek nad Mrożynką, a tym samym spełnił nasze długoletnie marzenia, góry mam w zasięgu wzroku. Czytam wszystko, co wpadnie mi w oko, a tematycznie z nimi jest związane. Pewnego dnia serfując po Internecie natknęłam się na tytuł "Droga do domu" Przemysława Żuchowskiego. Po kilku dniach trylogię miałam już w domu. Akcja tocząca się w XVIII wieku w okolicach Szklarskiej Poręby i w Górach Olbrzymich przybliża historię związaną z działalnością Walonów przybyłych do Polski z północy Europy w poszukiwaniu szlachetnych kruszców. Ukazuje ich trudne relacje z niektórymi mieszkańcami, wywołane brakiem zaufania do obcych, a z drugiej strony daje przykłady dozgonnej przyjaźni. Odkrywa tajemnice skalnych grot, jaskiń i podziemi.
W trakcie czytania złapałam się na tym, że pomimo wieku, więcej niż dojrzałego, często myślę jak moje szkolne dzieci ( nie wszystkie, bo niektórym myślenie o literaturze sprawia duży wysiłek, a nawet kłopot) . "Proszę pani, a to było naprawdę?" - pytają mnie, kiedy omawiamy bardziej lub mniej realistyczny tekst. Boję się wtedy odpowiadać. Powiem "Nie", to zniechęcę do czytania. Powiedzą, że bzdura, że nie warto było, bo one już go polubiły, a jego tak naprawdę nie ma. A one chcą wierzyć, że taki Bilbo Baggins na przykład czy bardziej prawdopodobny Boka, Nemeczek albo Scrooge istnieli naprawdę. Kłamać nie mogę, więc odpowiadam "Nie, ale..." i to ich satysfakcjonuje. I coś podobnego przytrafiło się mnie. Uwierzyłam w historię powieściowego Walona od początku do końca. Mało tego. Co jakiś czas sięgałam po mapę Gór Izerskich i próbowałam namierzyć miejsca zdarzeń. Pomagały mi w tym przypisy. Wiele ścieżek rozpoznałam, zwłaszcza tę prowadzącą do schroniska pod mój ulubiony "Łabski Szczyt" czy z Wysokiego Kamienia na Wieczorny Zamek, skąd już niedaleko do Kopalni Stanisław, która Walonom zawdzięcza istnienie. W niektórych szlakach się gubiłam, co z pewnością było zamiarem autora. Opisy krajobrazów, górskich ścieżek, skał, leśnych duktów przywoływały wspomnienia górskich wędrówek. Wsiąkłam w powieść naiwnie jak dziecko. Spotkanie Gucka z Duchem Gór po prostu sobie przywłaszczyłam. 😊 A wierność i wdzięczność upersonifikowanej wilczej watahy za uratowanie im życia wzruszyła do łez. Powodów do wzruszenia w trylogii było wiele. Przykładów przyjaźni i szlachetności również. Liczne nawiązania do historii walońskiej, konkretne miejsca i postacie; ścieranie się dobra ze złem i zwycięstwo tego pierwszego; dyskretne pouczenie i cenne przesłanie, że miarą prawdziwego skarbu nie garnce drogocennych kamieni, a dobro, które z nich się bierze - tyle w jednej powieści, która wzrusza, uczy i bawi.
Spoglądam przez okno na północne zbocze Prochowej, gdzie znajdowała się kopalnia kobaltu i pytam powieściowego Walona: "Byłeś tam?"
Jak tylko zrobi się cieplej, muszę wybrać się do Szklarskiej Poręby Dolnej, której nie znam. Najlepiej z pobliskiego Antoniowa albo Kopańca przez Rezerwat Krokusów. W Siedlęcinie też nie byłam. Książki inspirują.
A może to wszystko za sprawą przywiezionych z gór kamieni, porozrzucanych tu i ówdzie w moim domu? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz