Schronisko Odrodzenie- Karpacz. Trasa odległościowo zbliżona do dnia poprzedniego. Nieco gorsza pogoda, za to widoki urozmaicone.
Zaraz po śniadaniu i kawie wypitej w schronisku, bo na zewnątrz widoczności żadnej, wyszyliśmy w kierunku Boudy u Bileho Labe.
Do schroniska, a raczej hotelu, szliśmy z biegiem Srebrnej Bystriny, która tuż przed nim z hukiem wpada do Białej Łaby. W trakcie drogi niebo pojaśniało, ale gęsty las świerkowy słabo przepuszczał promienie. Było mroczno i wilgotno.
Wstąpiliśmy do przytulnej,pachnącej kuchnią i drewnem restauracji. Klimat w niej taki, jak lubię. Oprócz stołów, stolików i ław mnóstwo bibelotów, zdjęć, starych użytkowych przedmiotów, drewnianych figurek. Jedna z nich szczególnie mi się spodobała. Pod nią wypiłam chmielowy napój. To był Duch Gór- Karkonoš. Łypnął na mnie, a może nawet puścił oko. Wiedziałam, że będzie mi przychylny na trasie.
Tak było. W drodze do Lučni Boudy na niebieskim szlaku zwanym Weberową Cestą w polodowcowej dolinie deszcz nie padał. Wypełniała ją za to mgła na szczęście niezbyt gęsta, dzięki czemu mogliśmy co jakiś czas rzucić okiem na Białą Łabę i szczyty ponad nią.
Wspinaliśmy się skalistym zboczem Krkonosza po ścieżce ułożonej z kamieni. W miejscach najbardziej stromych i niebezpiecznych przechodziliśmy przez mostki wybudowane tu całkiem niedawno. Tablica informowała, że są ekologiczne i antypoślizgowe zbudowane według skandynawskiej technologii. Bez nich szlak pewnie trzeba by było zamknąć. Góry niby te same, a jednak też się zmieniają. Dziesięć lat temu szliśmy wąską krawędzią. Dziesięć lat temu oglądaliśmy wodospady. Dziś szlak porastają kilkumetrowe drzewa, widoczność jest ograniczona. Kiedy głośniejszy szum, trzeba pobuszować w gałęziach a nawet zejść nieco niżej szlaku, żeby zobaczyć je z bliska. Ale i tak warto tędy przejść. Szlak malowniczy, taki trochę tatrzański. Prawdę mówiąc to był najlepszy odcinek wędrówki w tym dniu, bo za Lučni Boudą pojawili się turyści zaliczających najpopularniejsze miejscówki w polskich Karkonoszach.
Minęliśmy je ( te miejsca) z zachwytem, na który zasługują, ale nie zatrzymywaliśmy się. Tłumów na popularnym szlaku nie było, lecz przypadkowych turystów, co to w góry dla hecy idą albo z atencji sporo. Był taki powyżej Strzechy Akademickiej, co w jednej ręce niósł plastikowy kubek z kawą, w drugiej dwie paczki chipsów. Wyglądał, jak po wyjściu z Orlenu albo innej stacji. Szedł na Śnieżkę. No i dopiął swego. Zwrócił uwagę wszystkich. Sporo było też tych w niedostosowanym stroju czy wyzywającym makijażu.
Ale góry dla każdego. Jak ktoś lubi być obiektem zainteresowania albo i dziwowiska, to czemu nie? Aby tylko nie stwarzać zagrożenia dla siebie i innych. Czasy się zmieniają. Kiedyś ludzie podziwiali góry. Teraz góry dziwują się ludziom. Zwłaszcza niektórym.
W godzinę przemknęliśmy w dół do Białego Jaru. Na chwilę przystanęłam przy naparstnicach. Wyglądało to tak, jakby ktoś celowo je wysiał. W słońcu, które pod koniec naszej wyprawy śmiało wyszło zza chmur, wyglądały cudnie.
Z Białego Jaru pekaesem wróciliśmy do Szklarskiej Poręby i tradycyjnie zaszliśmy do pączkarni na kawę i zasłużonego ciepłego pączka. Fajna wyprawa!
Czy z Mlądza się da zrobić naszą trasę w ciągu jednego dnia? Wprawieni pewnie dadzą radę. Ale jest wiele innych pętli po Karkonoszach ze Szklarskiej Poręby, które da się obejść w ciągu kilku godzin. Na przykład ta:
https://nadmrozynka.blogspot.com/2024/09/popoudniowy-wypad-w-jesienne-karkonosze.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz